- Nie chcemy tylko popłynąć w zawodach. Chcemy wrócić z rekordem świata! - zapowiada.
Atlantic Challenge: pięć lat przygotowań
Aby go pobić, razem ze swoim kolegą Mateuszem Andrusiakiem z Rybnika, muszą przepłynąć przez Ocean Atlantycki, z hiszpańskiej wyspy la Gomera (na archipelagu Wysp Kanaryjskich) do Antiguy, położonej na Karaibach, w czasie krótszym niż 40 dni. To ponad 5 tys. kilometrów! Do tego startu przygotowywali się pięć lat. Wyścig rozpocznie się w grudniu tego roku, ponieważ w zimę najmniej jest sztormów.
- Startuje w nim około dwudziestu ekip: wielu olimpijczyków, weteranów z Afganistanu czy Iraku - opowiada 35-latek z Ostrołęki.
Łodzie nie mają żagli, aby pokonać kolejne kilometry, trzeba bez przerwy wiosłować. Mariusz Fułek mówi:
To zupełnie inne wioślarstwo niż te na jeziorze czy rzece. Inaczej się wiosłuje, inaczej wiosła wchodzą w falę. Uprawiałem różne sporty ekstremalne, ale wioślarstwo oceaniczne to zupełnie inna kategoria.
Samowystarczalni
Podczas zawodów obowiązują surowe reguły.
- Każdy kontakt z inną łodzią to automatyczna dyskwalifikacja - mówi Mariusz. - Musimy być całkowicie samowystarczalni.
Wodę pitną czerpać będą z oceanu - oczywiście wcześniej będą musieli ją odsolić za pomocą odpowiedniego sprzętu.
- Musimy mieć ukończone specjalne kursy, m.in. z survivalu na oceanie. Jeśli nie ukończymy zawodów w ciągu 90 dni, nasza siedmiometrowa łódź jest ściągana z wody. Cały czas jesteśmy śledzeni za pomocą GPS. Te zawody ogląda 750 mln ludzi na całym świecie. Transmitują je największe media: CNN, BBC, Esperanza. Dostajemy gratulacje i pozdrowienia nawet z Wietnamu, Nepalu. W Polsce niestety ten wyścig nie jest popularny, a szkoda. Mimo to, zainteresowanie mediów naszym startem jest ogromne.
Choć do wyścigu zostało jeszcze kilka miesięcy, to przygotowania trwają w najlepsze. Żeby ukończyć wyścig, trzeba też mieć trochę szczęścia.
- Wystarczy popłynąć kilka stopni w inną stronę i trafić na zupełnie inny prąd morski - opowiada mężczyzna. - A ten może pchnąć nas do przodu, ale też cofnąć o kilka dni. Naszą wiedzę, przygotowanie zweryfikuje ocean. Zatrzymać może nas burza, awaria elektroniki, choroba. Wystarczy żeby padła odsolarka wody i koniec. Będziemy skazani tylko na siebie, na pomoc trzeba będzie czekać co najmniej kilkanaście godzin, a nawet i dzień.
Ogromne pieniądze na start
Aby w ogóle wystartować w tych zawodach, trzeba zebrać niemałą sumę pieniędzy. Samo wpisowe to 21 tys. euro, kolejne 45-50 tys. euro kosztuje łódź…
Budżet na to przedsięwzięcie rzeczywiście jest ogromny. Organizatorzy niby piszą, że na wszystko wystarczy 100 tys. euro, ale to nie jest realne. My potrzebujemy 1,2 mln zł. Na tą kwotę składają się, oprócz wpisowego i łódki, m.in. sprzęt, logistyka, cały marketing związany ze startem w wyścigu. Obecnie rozmawiamy ze spółkami Skarbu Państwa o wsparcie finansowe naszej załogi.
W zamian za ukończenie wyścigu otrzymają… uścisk ręki księcia Harry’ego.
- To on wręcza nagrody - mówi Mariusz Fułek.
Nie ma jednak mowy o żadnych nagrodach finansowych. Za przypłnięcie do mety dostaje się puchar.
- Za to każda z drużyn wspiera jakąś fundację. Po zawodach nasza łódka zostanie sprzedana, a zysk pójdzie na fundacje Dobry Cel, Kasisi Szymona Hołowni oraz Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?