Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalince postawiono wstrząsającą diagnozę: ośmiocentymetrowy guz złośliwy

Redakcja
Na początku, gdy widziałam w szpitalu roześmiane mamy ciężko chorych dzieci, nie mogłam tego zrozumieć. Zachodziłam w głowę: "jak tak można, pić kawę i sobie żartować". Ale z czasem i ja stałam się taką mamą, bo zrozumiałam, że nie można cały czas płakać

Dziecko musi od rodziców dostać siłę, by samo chciało walczyć - opowiada Klaudia Sobolewska. Mieszkanka Chorzel od roku na Facebooku prowadzi stronę poświęconą leczeniu swojej córeczki, Kalinki. Robi to od momentu zdiagnozowania nowotworu. Na bieżąco opisuje postępy leczenia, pisze o swoich smutkach i radościach.

- Chciałam, by osoby, które nas wspierają, wiedziały, co się z nami dzieje - mówi. - Ale ta strona jest dla mnie też źródłem wsparcia. Jak jest mi bardzo źle, mam gdzie się wyżalić, i zawsze znajdzie się ktoś, kto napisze dobre słowo. A ja, dzięki tym słowom, znowu znajduję siłę do walki. Poza tym, Chorzele to małe miasteczko, i wolę, by ludzie dowiadywali się wszystkiego bezpośrednio ode mnie, niż jakby miały krążyć jakieś powtarzane historie.

Osiem centymetrów nieszczęścia

Kalinka Sobolewska walczy z neuroblastomą - nowotworem złośliwym - już rok. Zaczęła chorować, gdy miała trzy miesiące. Od tego czasu jej drugim domem jest Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.

- Kalinka urodziła się zdrowa. Miała tylko powiększone węzły chłonne. Mówiono mi, że to nic niezwykłego, dopiero potem jeden lekarz powiedział, że mógł to być już objaw infekcji organizmu. Gdzieś w trzecim miesiącu życia zrobiła się senna i apatyczna. Mało jadła, w nocy budziła się z krzykiem. Potem zaczęła się tak drapać za uszami - mama dziewczynki jeszcze dziś pamięta dokładnie początki choroby. - Po paru dniach miała zażółknięte spojówki. Lekarze ciągle twierdzili, że wszystko jest w normie.

Potem jednak cała skóra Kalinki zaczęła żółknąć. Po badaniu okazało się, że dziewczynka ma 17 razy powiększony poziom bilirubiny. Z oddziału pediatrycznego w Przasnyszu trafili do Centrum Zdrowia Dziecka. Tam wykonano rezonans, tomograf i postawiono wstrząsającą diagnozę: ośmiocentymetrowy guz złośliwy.

I tak się zaczęła walka o życie i zdrowie Kalinki. Kolejne cykle chemioterapii zaczęły oddziaływać na guz, ale wywoływały też mnóstwo powikłań. - Po pierwszej chemii Kalince zatrzymały się płyny w organizmie. Powodowały one ucisk na narządy, tak, że córeczka nie mogła oddychać. Lekarze stwierdzili, że jest zator jelit albo skręt jelita. Była operowana, ale po otwarciu, okazało się, że jelita są w porządku, że żadnego zatoru nie ma. Więc operacja była trochę niepotrzebna. Potem po każdym następnym cyklu też nie było lepiej: gorączka, niechęć do picia i jedzenia narastały - opowiada pani Klaudia.

Guz zostanie z nami już na zawsze

Organizm Kalinki jest coraz bardziej wymęczony i zniszczony od tych chemii nie daje rady się szybko regenerować. Najważniejszy jednak, że chemia przynosi rezultaty.

- Guz się zmniejszył. Teraz ma trzy centymetry i ani nie rośnie, ani się nie zmniejsza. Doktor mówi, że prawdopodobnie może już być nieaktywny - wyjaśnia mama Kaliny i dodaje. - W międzyczasie okazało się też, że guz jest nieoperacyjny, bo trzyma żyły główne idące od innych narządów. Doktor powiedział, że nawet jeśli podjęliby się operacji, to mogliby wyrządzić więcej szkody niż dobrego. Była też decyzja wcześniej, że częściowo można wyciąć guz, ale jednak lekarze zmienili decyzję. Po operacji potrzebna byłaby rekonstrukcja kanalików żółciowych, woreczka i innych części jamy brzusznej. Powrót do zdrowia mógłby być bardzo długi i ciężki. Więc guz w całości zostanie.

Gdy rozmawialiśmy z panią Klaudią, trwało pakowanie, bo dzień później mama z córką miały jechać do Warszawy na scyntygrafię, by zdiagnozować aktywność guza.

- Mieliśmy być tylko na dziennej chemii i wrócić do domu, ale ja nie chciałam, bo nie wiem jak córka zareaguje na znieczulenie. Ona jest w tej chwili po 16 cyklach chemioterapii. Teraz dostaje chemię w tabletkach i już więcej czasu przebywamy w domu - mówi Klaudia Sobolewska i dodaje.

- Nie zawsze tak było. Na początku po dwa miesiące spędziłyśmy w szpitalu, bez możliwości wyjścia do domu. Kalina miała cztery razy sondy zakładane, bo nic nie jadła, była cały czas nawadniana albo na workach żywieniowych. Nie umiała ssać butelki, więc karmiona była przez sondę. Po trzeciej chemii doktor nas na próbę wypuściła, ale już po trzech dniach wróciłyśmy z powrotem, z brakiem płytek we krwi.

Żyjemy nadzieją na bycie razem

Pani Klaudia ma jeszcze jedną córkę, sześcioletnią Amelkę. Rozstanie z nią i mężem, zawsze jest bolesne. - Największym wsparciem są wówczas rodzice innych chorych dzieci. Pocieszamy, rozmawiamy i pomagamy sobie nawzajem, czy to z opieką nad dzieckiem, czy ze zrobieniem zakupów.

Jak mówi mama małej Kalinki, na razie lekarze nie mówią, co będzie niedługo.

- Może ten guz się wchłonie, a może zostanie, nie wiadomo. Może się więc odnowić, ale równie dobrze, może całkowicie zniknąć. Dają mi jednak dużą nadzieję, kiedy twierdzą, że ich zdaniem, ten guz już jest nieaktywny. Dlatego mam nadzieję, że przyszły rok będzie dla nas łaskawszy, że będziemy mogli wreszcie spędzać czas w domu razem z obiema córkami i cieszyć się sobą.

Kalinka Sobolewska jest podopieczną Fundacji "Nasze Dzieci" przy Klinice Onkologii w IP CZD. Osoby, które chcą wspomóc finansowo leczenie dziewczynki mogą dokonywać wpłaty na konto w banku PEKAO S.A. o numerze: 76 1240 1109 1111 0010 1163 7630. W tytule: Kalinka Sobolewska.
Rodzice będą wdzięczni również za każdą pomoc rzeczową. W tej chwili najbardziej potrzebują ubranek zimowych dla dziewczynek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki