Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chwilówkę spłacają chwilówką. Jak wpadli w pętlę zadłużenia

Redakcja
sxc.hu
Zaczyna się od drobnej pożyczki, a kończy... Ci ludzie mają na głowie olbrzymie długi

Jeśli wydaje się Pani, że skala problemu jest duża, to proszę swoje wyobrażenie przemnożyć jeszcze razy trzy, cztery - mówi o liczbie zadłużonych klientów kierownik jednego z punktów udzielających pożyczek, tzw. "chwilówek". I dodaje: - Przychodzi do nas pełen przekrój społeczeństwa. Sędziowie, policjanci, nauczyciele, emeryci, pracownicy fizyczni… No może nie wszyscy, z lekarzem chyba się u nas nie spotkałem.

Dziecinnie proste. Internet, telewizja, gazety, ogłoszenia w skrzynkach pocztowych. Oferty chwilówek są wszędzie. Jak zaraza. Szybko, bez sprawdzania historii w BIK, BIG, KRD, Erif i innych rejestrach. Na pewno jednak nie tanio. I w wielu przypadkach chyba już na zawsze. Bo jak wpadniesz w pętlę takiego zadłużenia, końca nie widać. Koszty rosną i rosną.

Krystyna od sześciu lat jest na emeryturze. W rejestrach firm udzielających pożyczki figuruje jako "klient niepoliczalny", to znaczy, że suma zobowiązań przekracza jej comiesięczne dochody. Kobieta dawno już straciła rachubę, ile jest winna. 50-60 tysięcy złotych? Coś koło tego. Pamięta ile pożyczyła, nie były to duże sumy. Raz najwięcej wzięła 2500 tys. zł na wesele chrześniaczki, ale skąd urosła taka duża suma?

Sanatorium, okna i poszło

- I teraz okazuje się, że nie tylko co tydzień mam do zapłacenia raty, ale i za wysłane SMS-y, listy z przypomnieniem o spłacie, kary, odsetki. To jakiś horror - opowiada kobieta.

Pierwszą pożyczkę "w chwilówkach" zaciągnęła cztery lata temu.
- Jechałam do sanatorium i zabrakło mi pieniędzy, żeby się trochę obkupić i wziąć gotówkę ze sobą - opowiada. - Miałam dostać z kasy pożyczkowej w byłej pracy. Posiedzenie komisji się jednak odciągało w czasie i w rezultacie zostałam bez pieniędzy. A termin wyjazdu się zbliżał. Wiedziałam jednak, że te pieniądze mam przyznane. Chodziło tylko o czas. Nie chciałam prosić po rodzinie, wiadomo, nikt teraz nie ma w nadmiarze.

Faktycznie, niedługo po powrocie z sanatorium, dostała pieniądze z zakładu pracy, spłaciła nimi pożyczkę. Tyle, że zaraz dobrała następną, 1500 zł.

- Zostało mi jeszcze pieniędzy z tych zakładowych, to pomyślałam, że wymienię sobie okna. Miałam wymieniać tylko w dużym pokoju, ale przemyślałam sprawę, że za jednym bałaganem zrobię to w dwóch pokojach.

Najpierw, jak twierdzi, poszła do banku, w którym ma konto, ale niczego jej tam nie zaproponowali. No więc wróciła do miejsca, gdzie pieniądze dostała od ręki.

- Nie było problemu, gotówka była następnego dnia.
Okna w mieszkaniu więc wymieniła. A potem, pani Krystyna mówi, że samo już poszło. Okazało się, że emerytury po odciągnięciu zobowiązań z pracy i spłacie "chwilówki" zostało mniej niż to sobie policzyła. I zaczęła łatać domowy budżet, biorąc po 300, 500 zł. Ale już w innych firmach, bo w tej poprzedniej bała się, że nic nie dostanie.

- Syn z żoną i dziećmi przyjechał na 2 tygodnie do Polski. Wiadomo, że trzeba było ich ugościć i wnukom kupić jakieś prezenty od babci. Skąd ja miałam na to brać? A to wycieczka się trafiła organizowana przez zakład pacy dla emerytów. A to na cmentarzu trzeba było wymienić płytę na grobie męża, bo stara się skruszyła. No i potem córka chrzestna wychodziła za mąż. Trzeba było dać na prezent, kupić sobie sukienkę, pantofle, pójść do fryzjera, żeby wyglądać jak człowiek.

Windykatorzy u drzwi

Pani Krystyna przyznaje, że nie spłacała regularnie zobowiązań.
- Najpierw wszystkich dokładnie pilnowałam, ale i żyć z czegoś trzeba. Opłaty robić. To w jednym miesiącu spłacałam pożyczkę z jednej firmy, w drugim z drugiej.

Długo się tak nie dało, bo koszty rosły codziennie. Pożyczkodawcy zaczęli o sobie coraz częściej przypominać. Wysyłali SMS-y, dzwonili, przysyłali korespondencję.

- Ja nie wiedziałam, że oni tyle sobie za to wszystko liczą - kobieta bierze się za głowę.
Kiedy pani Krystyna przestała odbierać telefony z przypomnieniem o spłacie, do drzwi zapukali windykatorzy.

- Tłumaczyłam, że jak tylko będę miała pieniądze, to spłacę. Najpierw zejdę z jednej pożyczki, potem wezmę się za spłatę drugiej. Ale oni nie chcieli słuchać, chcieli żeby jednorazowo oddać. A z czego? - pyta. Mówi, że przestała ich wpuszczać do domu. Straszyli, że z synem się skontaktują, że tam gdzie pracowałam zadzwonią, komornika naślą, żeby mi zrobił zajęcie z tego co znajduje się w mieszkaniu. Ale to nie moje, bo zaraz po śmierci męża, przepisałam na syna. Mogę dożywotnio mieszkać. Wstyd tylko przed sąsiadami, bo nieraz dobijają się do drzwi. Ostatnio jeden bardzo głośno wołał mnie na klatce, przedstawiając się: "pani otworzy, jestem windykatorem z firmy, chcę porozmawiać o spłacie pani należności". Teraz już na pewno wszyscy sąsiedzi będą wiedzieli, że mam problemy finansowe.

Jest załamana, w bardzo kiepskiej kondycji fizycznej i psychicznej.
- Mam bardzo wysokie ciśnienie. Nie mogę z tych nerwów spać w nocy, tłukę się od okna do okna. Potem chodzę jak otumaniona. Liczę wszystko i liczę, a tu zamiast ubywać, tylko przybywa i przybywa długu. Komornik zajął mi dużą część emerytury.

Syn o niczym nie wie, bo mieszka za granicą. Pani Krystyna nie chce, żeby się dowiedział o jej problemach. Dlatego jak brakuje jej na czynsz, to znowu pożycza. Pytam kierownika od "chwilówek" dlaczego takim osobom jak pani Krystyna, które toną w długach po uszy, nadal pieniądze pożyczają.

- Oficjalnie nie sprawdzamy takiego klienta w rejestrze. Przecież to wbrew interesom firmy - mówi. A nieoficjalnie, oczywiście, że widzi historię. Nie całą, ale dużą jej część, gdzie już były udzielane "produkty", albo "firmowe pożyczki". I mimo to, dociskają pętlę. Licząc, że jeśli sam pożyczkobiorca nie spłaci, to jego rodzina. Windykator coś odzyska, a więcej komornik.

Zabranie dowodu nie pomoże

Dariusz Wiśniewski (imię i nazwisko zmienione) w firmach udzielających szybkie pożyczki pracuje od ponad pięciu lat. Od roku w Łomży, jako kierownik oddziału.

- Nie mogłem już dłużej pracować w Ostrołęce - mówi. - Coraz więcej moich klientów spotykałem podczas spaceru z rodziną, zakupów. Zdarzało się, że ktoś mi groził, że ręce i nogi połamie, gdy windykatorzy zaczęli go nachodzić. Bałem się, żeby ktoś swoich gróźb nie zrealizował. No i coraz częściej klientami były osoby, które znam. - Mąż koleżanki z klasy, nauczycielka z te_chnikum, sąsiad. Było mi głupio ze świadomością, że wiem, gdzie trafili. - A chwilówki to dno i wodorosty - krótko komentuje.

Dariusz przyznaje, że czasami, kiedy w spiralę zadłużenia wpadł ktoś znajomy, pomagał rodzinie dłużnika. Jak? Blokował klienta, żeby nie mógł wziąć kolejnego "produktu".

- Tyle, że co z tego. Nie dostał pieniędzy u mnie, poszedł gdzie indziej. Tam już nikt oporów nie miał.
I dodaje, że zabieranie takiej osobie dowodu przez najbliższych, nie zdaje egzaminu.
- Klienci potrafią to obejść. Idą do urzędu, mówią, że zgubili dowód, wyrabiają nowy. A są i tacy, którzy z kserówką dowodu przychodzą i otwarcie przyznają, że ktoś z rodziny zabrał, ale że może ksero wystarczy.

Mówi, że te kredyty często są po prostu dla ludzi nie do spłacenia. - To nie jest pożyczka ratalna - zaznacza.- Klienci natomiast bardzo często tak je traktują. I tłumaczy:

- Pożyczasz 500 zł. Po miesiącu (w zależności od firmy) musisz oddać o 150 zł więcej, czyli w sumie 650 zł. Jeśli nie masz pieniędzy, żeby oddać cały dług, płacisz za przedłużenie pożyczki, kolejne 150 zł. W sumie masz już na minusie 800 zł. Wiele firm tak działa, albo spłacasz całość kapitał i odsetki, albo same odsetki - 150 zł miesięcznie. I tu jest cały myk. Ludzie mylą chwilówkę z pożyczką ratalną. Ten kto spłaca po 150 zł miesięcznie będzie spłacał w nieskończoność. Pożyczasz 500 złotych, np. przy zarobkach 1300 zł miesięcznie, to po miesiącu masz oddać 650 zł. Niemożliwe, bo zostaje 650 na rachunki i życie. Więc wiadomo, że ludzi którzy oddali całość po miesiącu jest niewielu. Tu jest haczyk. Także we wszystkich dodatkowych opłatach. Ubezpieczeniu, opłacie przygotowawczej, rzeczywistej rocznej stopie oprocentowania w wysokości np. ponad 70 proc.(!).

Wszystko przez stres

Pytam pana Dariusza, czy wie, na co najczęściej klienci pożyczają.
- O to nie pytamy, ale często informacje zwrotne do nas docierają. Od samych klientów, rodziny, sąsiadów. Sporo osób tak się ratuje, gdy nie wiąże końca z końcem, gdy sytuacja losowa się wydarzy, ale była też klientka, która regularnie wysyłała pieniądze po różnych ośrodkach kościelnych - na msze gregoriańskie, wspomagała radio z Torunia, zamawiała intencje mszalne w swojej parafii. Tego się od jej rodziny dowiedzieliśmy. A czasami po pożyczkę przychodzą hazardziści…

Tak jak pani Iwona. Od półtora roku mieszka z mężem i synem na wsi niedaleko Ostrowi Mazowieckiej. Wróciła do rodziców. Z Ostrołęki musieli się wyprowadzić, mieszkanie sprzedać. Dług pani Iwony przekroczył 80 tys. zł.

Ma 38 lat. Z wykształcenia jest pielęgniarką.
- Żona pracowała w prywatnej przychodni. Chodziła też do pacjentów do domu. Ja jestem elektrykiem. Żyło nam się całkiem przyzwoicie - opowiada Adam. Jak cała ta historia wyszła na jaw, myślałem, że to jakiś program w stylu "Mamy cię" - opowiada.

Pracował na zmiany w dużym zakładzie, nie zauważył specjalnie, by żona przepadała na dłużej niż zwykle. A jak się tak zdarzyło, że przychodziła do domu 2 czy 3 godziny później, tłumaczyła, że wpadł jej jakiś dodatkowy pacjent, albo że wizyta się przedłużyła, bo trzeba było więcej przy chorym zrobić. Nic co by mnie zdziwiło - zaznacza.

W tym czasie pani Iwona była już stałą bywalczynią miejsc z automatami do grania.
- Moja praca była bardzo stresująca. Nie ze względu na pacjentów, ale pracodawcę. W personelu była ciągła rotacja. Niewielkie zarobki, duże wymagania, presja. Atmosfera wśród załogi raczej kiepska - wspomina. - Liczyło się donosicielstwo, dochodziło do różnych nieprzyjemnych sytuacji. Kiedyś z koleżanką poszłyśmy po pracy na piwo, ona dla zabawy zagrała na automatach. Wygrała chyba ze 300 zł. Ja spróbowałam, ale przegrałam to co wrzuciłam. Niewielka kwota, machnęłam ręką.
Później trafiła tam z synem, zatrzymali się na coś do picia, podczas rowerowej wyprawy. Zagrali wspólnie, wypadły monety. Wystarczyło na dobry obiad. I jak wspomina, tak mniej więcej się zaczęło. Wygrywała, kupowała sobie coś ekstra - dobre kosmetyki, ciuchy. Koleżanki zazdrościły. Im bardziej zazdrościły, tym Iwona była mocniej zmotywowana. Mąż, jak twierdzi, niczego nie zauważył, a jeśli pytał o kolejny słoik kremu czy perfumy, mówiła, że to prezent od pacjenta.

Nie my pierwsi, nie ostatni

Tyle, że zaczęła częściej przegrywać niż wygrywać. Gdyby ze wspólnego konta znikały regularnie pieniądze, mąż na pewno by się szybko zorientował. Wpadła więc na pomysł, że pieniądze pożyczy, a z wygranej pożyczkę spłaci i jeszcze zostanie na przyjemności, do których się przyzwyczaiła.

- I tak to mniej więcej się kręciło. Nie wiem, w którym momencie zaczęłam tylko pożyczać. Byłam coraz bardziej bezradna i sparaliżowany myślą o tym co robię… I pożyczałam jeszcze więcej i jeszcze więcej grałam. Oczywiście, żeby się odkuć.

Korespondencję z wezwaniami do spłaty zadłużenia udało jej się przechwytywać. Telefon w domu najczęściej wyłączała, albo wyciszała, bo dzwonił non stop. O swoje dość szybko zaczęli upominać się wierzyciele.

Kiedy mąż się zorientował, że coś jest nie tak?
- Kiedy sąsiad przyniósł nam do domu list do mnie, który podobno przez pomyłkę trafił do jego skrzynki. Od firmy, która wykupiła moje długi w firmie udzielającej pożyczki. Koperta była tak ostemplowana, że sąsiad też się domyślił, że mamy kłopoty. Była adresowana na moje nazwisko - mówi pani Iwona.

- Mąż otworzył, przeczytał i mało zawału nie dostał. To było ponad 18 tysięcy zł. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

- Ja nie wiedziałem co mam robić. Byłem wściekły. Nawet się nie pokłóciliśmy, bo Iwona nie odzywała się wcale. Przeprosiła. Powiedziałem: trudno. Wezmę kredyt, spłacę ten dług i pal licho, przeżyjemy. Nie my pierwsi, nie ostatni. Kazałem jej się skonsultować z jakimś lekarzem. Żeby doradził co robić, jak sobie z tym radzić.

Próba ratowania finansów nie powiodła się, bo bank nie chciał udzielić kredytu. Pani Iwona figurowała już w rejestrze dłużników. Czarneccy pożyczyli tyle, ile się udało od rodziny. Niedługo po tym, kiedy komornik wszedł na pensję pani Iwony, pracodawca rozwiązał z nią umowę o pracę.

A tymczasem do skrzynki trafiały kolejne wezwania do spłaty pożyczek.
- Gasiłem pożar, tym co mieliśmy, żeby tylko przestali nas nachodzić w domu. Wstyd przed sąsiadami, wstyd dla syna. Kiedyś wracałem do domu i na naszej skrzynce pocztowej, zobaczyłem przyklejoną naklejkę firmy pożyczkowej, z dopisaną mazakiem prośbą o pilny kontakt. Wkurzyłem się, poszedłem tam, żeby powiedzieć dosadnie co myślę o takich metodach i zastałem tam, w pracy, moją znajomą. Jak mi przedstawiła całą historię pożyczkową mojej żony, która zresztą wciąż była ich klientem, zrobiło mi się słabo.

Z pomocą prawnika udało mu się wyprostować sytuację. Stracili jednak z żoną mieszkanie.
- Bardzo to wszystko przeżyli moi teściowie, których musieliśmy wtajemniczyć, szukając u nich ratunku. Terapeuta też doradzał zmianę środowiska.

Czarneccy przeprowadzili się na wieś, mieszkają z teściami w piętrówce. Pan Adam dojeżdża do pracy do Ostrowi Mazowieckiej. Pani Iwona świadczy usługi opiekuńcze dla starszej pani w sąsiedniej wsi.

- Cały czas drżę, czy przypadkiem jeszcze gdzieś żona nie narobiła długów, o których nie pamięta i znowu przyjdzie windykator i będzie się upominał o spłatę. I kontroluję żonę, gdy na dłużej wychodzi z domu. Ma świadomość, że kolejnej takiej historii nasze małżeństwo nie przetrzyma.

Dla wnuka

Kierownik od chwilówek twierdzi, że zadłużają się wszyscy, bez względu na wykształcenie.
I opowiada o emerytowanej nauczycielce ze szkoły średniej w Ostrołęce.

- Przychodziła do nas dwa, trzy razy w roku - opowiada. Pożyczała średnio po 2-3 tysiące złotych. Spłacała tylko comiesięczne koszty, stąd dług jej wynosi obecnie ponad 20 tysięcy złotych. Rozpłakała się, jak się dowiedziała ile jest już winna firmie i powiedziała, że to nie dla siebie brała te pieniądze, ale dla wnuka.

Wnuk uczy się w gimnazjum i raz czy dwa poskarżył się babci, że koledzy się z niego śmieją, bo ma stary telefon, nie dotykowy, bo buty z Deichmanna czy CCC, a nie markowe, nie markowy plecak itp. Babcia, która wiele lat przepracowała w szkole i wie jak młodzież potrafi być okrutna, ratowała wizerunek wnuka. Z tym, że wnuczkowi rosły wymagania od hojnej babci. Ostatnio ta pani brała pożyczkę przed świętami dwa lata temu. Wnuk zażyczył sobie na gwiazdkę konsolę do grania. I babcia mu kupiła. Nawet byli u nas razem w placówce, od razu z gotówką poszli do sklepu - opowiada pan Dariusz.

Wnuk się świetnie bawi, babcia przestała przychodzić do parabanku. Za to ją odwiedzają windykatorzy, bo kwota zadłużenia stale rośnie.

- Od kolegi, który windykuje u tej pani wiem, że próbuje sprzedać biżuterię, jakieś rodzinne pamiątki, żeby spłacić choć część kapitału.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki