Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potomek pomordowanych szuka odpowiedzi, kto stoi za zabójstwem

Robert Majkowski
Tej zbrodni dokonano dokładnie 70 lat temu. 9 marca 1945 roku w Białobieli od kul zginęło pięć osób, w tym czteroletnie dziecko. Kto ich zabił?

Na to pytanie odpowiedzi szuka Jan Pędzich - potomek pomordowanych. Chce znaleźć w dokumentach potwierdzenie wersji, która od lat znana jest w jego rodzinie, z relacji ocalałych z rzezi i relacji świadków - że mordercami byli członkowie powojennej partyzantki działającej na tych terenach.

Nie ujawnię nazwisk, to byli ludzie stąd

- Nikogo nie chcę oskarżać - zaznacza Jan Pędzich. - Chcę tylko poznać prawdę.
Ostrołęczanin zna nazwiska dwóch ludzi, którzy mieli uczestniczyć w zabójstwie jego rodziny.

- To ludzie z tych okolic. Nie ujawnię tych nazwisk, powiedziałem o nich tylko prokuratorowi Instytutu Pamięci Narodowej. Jeden z nich zmarł wkrótce po tej zbrodni, bez związku z działalnością w partyzantce. Drugi został zatrzymany przez UB, wiem, że nie wrócił już po aresztowaniu. Nie wiem czy został zabity, nie znam jego dalszych losów - mówi Jan Pędzich i relacjonuje wydarzenia sprzed 70 laty. W wersji przekazanej przede wszystkim przez dwóch ocalałych z rzezi - jego ojca Władysława Pędzicha i stryja - Czesława.

W ziemiankach w lesie w Białobieli zaraz po wojnie mieszkała rodzina Pędzichów - seniorzy rodu Andrzej i Bronisława, ich dwaj synowie - Władysław i Czesław i dwie córki - Janina (jeszcze panna) i Czesława - ta z mężem i 4-letnią córeczką Danutą.

- Mieszkali nieopodał własnego domu, który podczas okupacji zniszczyli Niemcy. Byli w trakcie jego odbudowywania, ale nie było tam jeszcze warunków do mieszkania, żyli więc w ziemiankach w lesie - opowiada Jan Pędzich.

Kiedy doszło do zbrodni byli tam wszyscy prócz męża Czesławy - Bolesława Koska. Ten handlował materiałami ubraniowymi. Być może to utwierdziło napastników w przekonaniu, że ukrywająca się w ziemiankach rodzina ma pieniądze. Mordercy ukradli zresztą po zabójstwie ten materiał.

- Z relacji przekazanej mi przez ojca i stryja wynika, że mordercy przyszli do ziemianki, w której była Czesława z córeczką. Było koło 22, czyli już ciemno. Zażądali pieniędzy, których nie miała. Zaczęli ją dusić, a kiedy straciła przytomność, zabrali ten materiał i odeszli. Gdy Czesława oprzytomniała, z dzieckiem na ręku pobiegła do sąsiedniej ziemianki, do swojego ojca Andrzeja. Kiedy ten nadbiegł bandyci byli już na polu. Andrzej krzyknął wtedy: "Rozpoznałem was". Gdyby nie krzyknął, pewnie na tym by się skończyło. A tak, tamci otworzyli ogień - opowiada Jan Pędzich.

Synowie Andrzeja, Władysław i Czesław, ten pierwszy lekko ranny, uciekli do lasu. Andrzej, też ranny, wrócił do ziemianki. Jego synowie słyszeli jeszcze tylko strzały i wybuch granatu. Uciekli do mieszkających w innych ziemiankach sąsiadów. Opowiedzieli o wszystkim, ale w nocy nikt nie odważył się wrócić. Dopiero następnego dnia przyszli do ziemianek.

- Z tego co wiem od ojca i stryja, Janina zginęła od strzału w pierś; Bronisława, moja babcia, od wybuchu granatu. Jej mąż, córka Czesława i jej 4-letnia córeczka - od strzałów w głowę - mówi Jan Pędzich. - Rano zabrano ciała. Wszyscy zostali pochowani na cmentarzu w Ostrołęce. W księgach parafialnych klasztoru znalazłem zapisy dokonane przed pochówkiem. Jest tam odnotowane, że wszyscy zginęli 9 marca "zabici przez nieznanych sprawców". Tak powiedzieli księdzu ci, którzy pochowali ofiary tej zbrodni.

Dziś żyje jeszcze jedna osoba, która 10 marca 1945 roku, jako młody chłopak, była w gronie tych, którzy przyszli z Czesławem i Władysławem Pędzichami do ziemianki, w której dokonano morderstwa. Odwiedziliśmy ponad 80-letniego dziś mężczyznę, który mieszka zresztą kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym doszło do zbrodni. Jego rodzina grzecznie jednak odmówiła nam na prośbę o możliwość porozmawiania z nim.

Krzyż można było postawić

- Proszę nie myśleć, że chcemy coś ukryć, ale tata jest po wylewie, ma swoje lata, z jego pamięcią nie jest najlepiej. Raz mówi na ten temat jedno, raz drugie - usłyszeliśmy od jego córki.

Starsi ludzie w Białobieli o zbrodni sprzed 70 lat wiedzą. Mówią jednak niechętnie.

- Dziś, jak było, nikt już nie dojdzie - mówi nam jeden z mieszkańców wsi. - A prawda jest taka, że i sama rodzina tych pomordowanych nie bardzo chyba chciała o tym pamiętać. Sprzedali ziemię, na której to się stało, nie ma tam żadnego śladu. A krzyż można było postawić zawsze.

Jan Pędzich za poszukiwanie prawdy o tym co się wydarzyło w lesie w Białobieli wziął się rzeczywiście późno.

- O tym się w rodzinie zawsze po prostu wiedziało. Ojciec i stryj, jak żyli, nie chcieli o tym głośno mówić. Myślę, że może po prostu się bali. Jednak mój stryj, przed śmiercią mówił o tym coraz częściej. Mówił zawsze o partyzantach, ja mu długo nie dowierzałem, byłem przekonany, a może bardziej chciałem wierzyć, że to był zwykły napad rabunkowy. Odniosłem jednak wrażenie, że stryj chce, żeby oficjalna prawda, poparta dokumentami, ujrzała światło dzienne - mówi Jan Pędzich. - Dlatego mniej więcej w 2007 roku zacząłem szukać.

Kontynuując w pewnym sensie to, co zaraz po zbrodni zaczął ocalały z rzezi Bolesław Kosek.
- Znalazł on w sklepie w Ostrołęce materiał, który został skradziony z ziemianki. Kiedy zapytał kupca skąd go ma, ten odpowiedział mu, żeby lepiej się tym nie interesował, bo wybiją i resztę rodziny. Obie rodziny, i Kosków i Pędzichów, dostawały zresztą potem pogróżki - mówi Jan Pędzich.

On swoje, amatorskie, poszukiwania, zaczął od lektury książek o historii regionu i historii działającego tu po wojnie podziemia zbrojnego.

Czy "Adam" o tym wiedział?

- Znając z relacji ojca i stryja nazwiska osób, które uczestniczyły w napadzie, zacząłem szukać dokumentów potwierdzających czy byli to partyzanci, i jeśli tak, w jakim oddziale służyli. Znalazłem te nazwiska wśród list podkomendnych Aleksandra Bednarczyka "Adama" - z podległej mu organizacji Wolność i Niezawisłość. Dokument, na którym widnieją te nazwiska to lista partyzantów WiN zatrzymanych przez UB w 1946 - mówi Jan Pędzich.

Czy to te same osoby, które zamordowały jego bliskich? Jan Pędzich nie chce rzucać oskarżeń. Choć jego wątpliwości budzi jeszcze jeden, opublikowany dokument.

Wcześniej jednak kilka podstawowych informacji z historii podziemia niepodległościowego w naszym regionie. Wspomniana organizacja WiN - której Obwodem Zrzeszenia Ostrołęka kierował "Adam" - powstała we wrześniu 1945 roku. Wcześniej, po rozwiązaniu Armii Krajowej (w styczniu 1945) na naszym terenie działała m.in. poakowska AKO (Armia Krajowa Obywatelska). "Adam" kierował nią w Obwodzie Ostrołęka od lutego 1945 roku. Znane i opublikowane są jego raporty pisane do przełożonych.

- W takim raporcie za marzec nie ma żadnej wzmianki o tej zbrodni. Jestem jednak przekonany, że "Adam" powinien o niej wiedzieć. Jego organizacja zwalczała przecież także pospolity bandytyzm. W raportach są informacje o takich zdarzeniach. Tu, od kuli zginęło pięć osób - mówi Jan Pędzich, zaznaczając po raz kolejny. - Nikogo nie oskarżam, chcę jednak dojść prawdy, znaleźć jakieś dokumenty opisujące te zbrodnie.

Jestem im to winien

W tej sprawie zwrócił się do Instytutu Pamięci Narodowej - do oddziałów w Białymstoku i Warszawie.

- Z Białegostoku dostałem odpowiedź, że przeszukano tam archiwa i nie znaleziono żadnych dokumentów dotyczących tej zbrodni - mówi. - Z Warszawy natomiast dostałem odpowiedź, która mnie nie satysfakcjonuje. Byłem tam i zostałem nawet przesłuchany przez prokuratora. Po jakimś czasie przysłano mi postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa, informując, że IPN zajmuje się ściganiem zbrodni komunistycznych, to zdarzenie natomiast było zbrodnią pospolitą, która uległa przedawnieniu. Tyle, że ja nie chciałem śledztwa, tylko udostępnienia dokumentów, w których mogą być informacje o tym zdarzeniu. Ja znam nawet, z innych publikacji, nazwy teczek, w których można ich szukać. Odmówiono mi jednak udostępnienia tych dokumentów.

Jan Pędzich liczy, że znajdzie się ktoś - może zawodowy historyk specjalizujący się w tej tematyce - który pomoże mu dotrzeć do materiałów źródłowych, z którymi będzie mógł skonfrontować przekazywane w rodzinie relacje o zbrodni sprzed 70 lat.

- Jestem im to winien - mówi.

PS. Wszystkich, którzy posiadają wiedzę na ten temat prosimy o kontakt z naszą redakcją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki