Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Jej mąż wszedł do środka, aby ją ratować i także stracił przytomność. Zmarli oboje

Robert Majkowski
- Pamiętamy dokładnie te zdarzenia, w których zginęli ludzie. I nieważne, że czasem od tragedii minęło 15 lat, my czujemy, jakby wydarzyły się wczoraj - mówią strażacy makowskiej jednostki

Nieodłącznym elementem pracy strażaka jest ratowanie życia.

- Pamiętam jakby to było wczoraj, a to było około 15 lat temu. Brałem udział w dwóch akcjach, w których łącznie zginęły trzy osoby - zaczyna opowiadać Zbigniew Kochański, starszy ogniomistrz, w służbie od 16 lat. - Pierwsza tragedia wydarzyła się w Jankowie, gdzie w jednym z gospodarstw nastawionych na chów bydła panowie usuwali szalunek z szamba. Niestety trujące gazy powodowały utratę przytomności. Wchodzili kolejni mężczyźni do pomocy i kolejni tracili przytomność. Musieliśmy wchodzić tam w aparatach powietrznych i ich wszystkich wyciągnąć. Jeden z mężczyzn zmarł - mówi Zbigniew Kochański. - W drugim przypadku, w Zamościu, małżeństwo w specjalnej piwnicy kisiło ogórki. Cała piwnica była wyłożona ogórkami i zalana wodą. Kobieta weszła do środka, aby wyłowić ostatnie już ogórki z wody i straciła przytomność. W powietrzu było zbyt niskie stężenie tlenu. Jej mąż wszedł do środka, aby ją ratować i także stracił przytomność. Zmarli oboje.

- Ja pamiętam wypadki drogowe. Często używamy sprzętu hydraulicznego do wycinania ofiar. Jesteśmy też czasem pierwsi na miejscu wypadku i musimy ratować życie. Jesteśmy do tego przeszkoleni. Nie tak dawno pomagaliśmy młodym ludziom, którzy wracali samochodem z dyskoteki. Uderzyli w drzewo. Trzeba było ich wycinać i opatrzyć rany - wspomina asp. Marek Kaszuba, zastępca dowódcy zmiany (od 17 lat w służbie). - Nie zapomnę jednak wypadku z grudnia 2011 roku. Zderzyły się dwa samochody. W jednym jechała czteroosobowa rodzina: małżeństwo w wieku 29 i 30 lat i dwoje dzieci, roczne i dwuletnie. Musieliśmy udzielać pierwszej pomocy wraz z ratownikami medycznymi z karetki. Pamiętam, jak kolega trzymał na rękach dwuletnie dziecko, które przyjęło na siebie cały impet uderzenia. W szpitalu zmarło. Najgorsze są sytuacje, gdy giną dzieci, bardzo trudno o tym zapomnieć - przyznaje Marek Kaszuba.

Strażacy starają się nie przenosić pracy do domu. Dodają też, że straż jest ich drugą rodziną.
- Musimy sobie ufać i na sobie polegać. Nie ma w zasadzie między nami żadnych kłótni czy niezgody - mówi asp.sztab. Zbigniew Nicewicz (od 30 lat w służbie).

Więcej na ten temat przeczytasz w aktualnym wydaniu Tygodnika w Makowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki