Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miejsce, które miało dać szczęście, stało się dla nich klatką

Robert Majkowski
Rodzina Skakowskich do Pełt z Kazachstanu przyjechała cztery lata temu. Nie tak wyobrażali sobie życie na swojej "ziemi obiecanej"

Ciężko żyć tutaj - wzdycha Helena Skakowska, a jej mąż, Iwan, potakuje. Cztery lata temu - dokładnie 13 listopada 2010 roku, przyjechali do Polski z Kazachstanu. Z synem, synową i wnukiem. Do przyjazdu dopingowała ich córka - Ludmiła, która blisko 20 lat temu przyjechała do naszego kraju, by studiować. Założyła rodzinę i została. Mieszka w Pełtach, gm. Myszyniec. Tutaj właśnie postanowiła ściągnąć rodziców.

To i my prijechali

Myszyniecki samorząd zgodził się zapewnić gościom zza wschodniej granicy dach nad głową - mieszkanie w budynku szkoły. Czekał na nich pokój z kuchnią.

- To i my prijechali - wspomina Helena. A właściwie Elena, tylko w Polsce do dowodu osobistego wpisali Helena - jak tłumaczy. Polskie słowa miesza z rosyjskimi, ale nietrudno ją zrozumieć. Mówi głównie ona, bo Iwan zna niewiele polskich słów.

Trzy lata trwało załatwianie formalności związanych z ich wyjazdem.
- To i tak krótko - podsumowuje Helena.
- Bo wszędzie dziengi szły - sarka Iwan (dziengi, czyli pieniądze, z rosyjskiego).

O przyjeździe do kraju przodków myśleli już w latach 90.
- Chciałam wtedy zabrać rodziców, ale władze nie dały pozwolenia. Był bałagan w dokumentach, nie zgadzały im się nazwiska, wychodziło, że tata ma dwie żony - opowiada Helena.

Tylko my i te krowy za oknem

W 2002 roku zmarła mama Heleny, pięć lat później jej ojciec. Skakowscy wrócili do rozmów o wyjeździe. Tym razem procedury udało się doprowadzić do końca. W listopadzie 2010 roku Skakowscy spakowali swój dobytek i ruszyli w długą podróż. Jechali do Polski pociągiem. Cztery dni i cztery noce. Polska jawiła im się jak Eldorado. Byli podekscytowani - mieli zacząć nowe życie. Oboje świeżo upieczeni emeryci. W Kazachstanie zostawili jedno z trojga dzieci - syna (nie chciał wyjeżdżać). Czar prysł, gdy otworzyli drzwi nowego mieszkania w Pełtach, niedużej wsi, siedem kilometrów od Myszyńca.

- Tu były gołe ściany, stary piec i stara wersalka - opowiada Helena. - Nie spodziewaliśmy się luksusów, ale bardzo trudno było nam zaakceptować to co zobaczyliśmy. Przez trzy miesiące gnieździliśmy się tu w piątkę. Zakasaliśmy rękawy, wyjęliśmy oszczędności i tak doprowadziliśmy nasze nowe M do porządku. Ja chciała siuda prijechać, a potem nocami spać nie mogłam - wyznaje. - W końcu syn dostał mieszkanie w Myszyńcu i zostaliśmy tu sami - mówi Helena.

- Tylko my i te krowy za oknem. - Iwan pokazuje pastwisko za drogą, na które patrzy, siedząc przy kuchennym stole. - Ech, teraz nawet ich już nie ma, bo na zimę w oborze zamknięte. - Iwan mówi o samotności, która bardzo obojgu doskwiera.

Ludzie nas chyba nie lubią

- Ludzie nas tu chyba za bardzo nie lubią - uważa Helena. - Niby się kłaniają i "dzień dobry" mówią, ale nikt nie zastuka, nie zapyta, co słychać. Tu inaczej, niż w Kazachstanie: tam w kołchozach domy stały obok siebie, ludzie się spotykali, rozmawiali, tutaj gospodarstwa oddalone, ludzie zajęci swoimi sprawami.

- Nie mamy się od kogo uczyć polskiego - wtrąca Iwan.

Miejsce, które miało dać szczęście, stało się dla nich klatką.
- Nie mamy jak się wydostać z Pełt: nie jeździ tu autobus, nie mamy samochodu. Prosimy czasem o podwiezienie do Myszyńca, ale nie chcemy być dla nikogo ciężarem - mówi Helena. - W kościele miesiąc nie byliśmy.

W oku kobiety kręci się łza. Oboje są głęboko wierzącymi ludźmi.

- Kiedyś wracaliśmy z Myszyńca pieszo - mówi Iwan. - Żaden samochód się nie zatrzymał. Teraz już nie mamy sił na taki spacer.

- Byliśmy u burmistrza Myszyńca, prosiliśmy o mieszkanie w mieście. Powiedział, że nie ma. U prezydenta Ostrołęki to samo. Tak my siedzim tutaj - wzdycha Helena. - Ale proszę się częstować dżemem własnej roboty. - Podsuwa spodek i pieczywo. - My sami zbierali truskawki na polance, pod lasem - uśmiecha się gościnna gospodyni.

Iwan ma 67 lat. Przez wiele lat pracował w kołchozie. W Kazachstanie miał prawo jazdy. Mówi, że władza je zabrała. W Polsce, jak twierdzi, nie zdałby egzaminu, ze względu ma problem z językiem. Helena ma 63 lata, pracowała jako krawcowa, potem uczyła tego fachu w szkole.

Czują się Polakami.
- Moi dziadkowie zostali zesłani do Kazachstanu w 1936 roku, z Ukrainy. Mama - Porębska z domu - miała wtedy 8 lat. Babcia po polsku z nami rozmawiała, mama już nie - rodzinną historię przekazuje Helena. - W Kazachstanie ciężko żyć, ludzie stamtąd uciekają - płynnie przechodzi do teraźniejszości. Skakowscy trochę jednak tęsknią za krajem, w którym się urodzili.

Gdybyśmy jeszcze raz mieli decydować...

- Mąż mi gada czasem: Czego ty przywiezła mnie siuda (siuda, czyli tutaj, z rosyjskiego - red.). Tam my kościół mieli blisko, z polskim księdzem, który dwa razy w tygodniu mszę po polsku odprawiał. Przyjeżdżały też nauczycielki z Polski: uczyły ojczystego języka i dzieci, i dorosłych. Ja sama przez rok na lekcje chodziłam. Teraz polskiego tam w szkołach nie ma - ze smutkiem podkreśla Helena.

W odwiedziny się na razie nie wybierają.
- Ja to bym chciał, ale ona wolałaby do Estonii pojechać, do swoich sióstr. - Iwan z wyrzutem patrzy na żonę. Na przeszkodzie stoją też pieniądze - Skakowscy utrzymują się z emerytur.
- A połowa emerytury Heleny idzie na leki - mówi Iwan.

Życie w Polsce bajką dla nich nie jest. Czy gdyby jeszcze raz mieli podjąć decyzję o wyjeździe z Kazachstanu, zrobiliby tak samo?

- Konieszno (oczywiście, z rosyjskiego) - z przekonaniem mówi Iwan. Jego żona jest tego samego zdania, choć swoją codzienność w Polsce określa z westchnieniem: "Oooj".

Do skromnego grona znajomych Skakowskich zalicza się Edward Drząszcz - sołtys Pełt, myszyniecki radny. On był jedną z osób, które pomogły w ściągnięciu rodziny do Polski.

- Wiem, że czują się samotni, że są smutni, że nie tak wyobrażali sobie pobyt w naszym kraju. Ale to nie jest tak, że ludzie ich nie lubią - mówi. - Odwiedzam ich czasem, częściej zagląda tam moja żona. Dzisiaj wszyscy są zabiegani, stąd trudno o regularne i częste spotkania ze znajomymi. Pełty to niezbyt duża wieś - mamy tu ok. 120 domów - o rozproszonej zabudowie - to też nie ułatwia kontaktów sąsiedzkich. A w szkole oprócz Skakowskich mieszkają dwie rodziny, dużo młodsze, może to też ma wpływ...

Edward Drząszcz w sprawie mieszkania dla Skakowskich nie raz rozmawiał z burmistrzem Myszyńca.
- Nie ma w mieście wolnych socjalnych mieszkań, powtarza burmistrz (w tej kadencji być może powstaną nowe). I wiem, że tak jest. Ale wierzę, że życie Skakowskich jeszcze się zmieni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki