Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Weterynarz z zarzutami. - Czym tak naprawdę zaszczepił mojego psa?

Robert Majkowski
Kontrola w gabinecie Andrzeja Jędreasa ujawniła nieprawidłowości. Czy makowski emerytowany weterynarz zostanie ukarany?

Warszawska Izba Lekarsko-Weterynaryjna zarzuca makowskiemu weterynarzowi Andrzejowi Jędreasowi przeprowadzenie szczepienia przeciwko wściekliźnie przy użyciu środka niewiadomego pochodzenia, nie będącego szczepionką pochodzącą z zasobów zakładu leczniczego dla zwierząt, w którym był zatrudniony oraz niepodanie w zaświadczeniu o przeprowadzeniu szczepienia psa przeciwko wściekliźnie nazwy i numeru serii użytej szczepionki.

On źle wykonał szczepienie

Sprawa dotyczy szczepienia psów przeciwko wściekliźnie z 4 stycznia tego roku. Andrzej Jędreas zaszczepił między innymi psa Bogdana Liszewskiego z Perzanowa (gmina Czerwonka). Mężczyzna twierdzi, że z powodu źle wykonanego szczepienia jego pies zachorował. O sprawie pisaliśmy w lutym.

Wtedy jeszcze 13-letni Misiek, pupil pana Bogdana, żył. Mężczyzna twierdzi, że przyglądał się szczepieniom, jakie wykonywał tego dnia u sołtysa w Perzanowie lekarz weterynarii.

- Szczepienia były wykonywane jedną strzykawką i jedną igłą - twierdzi.

Następnie weterynarz pojechał, na prośbę pana Bogdana, na jego posesję i tam zaszczepił Miśka.

- Widziałem jak lekarz wyciąga butelkę z żółtawym płynem o pojemności 100 ml - wspomina właściciel czworonoga. Po trzech dniach pies zaczął się drapać, dostał wysypki.

- Znaleziono u niego guza, który został usunięty przez lekarza z Ostrołęki. Mimo tego pieska nie udało się uratować, trzeba go było uśpić - opowiada nam ponownie pan Bogdan.

Czym zaszczepił mojego psa?

Uważa że to wina makowskiego lekarza, chociaż nie ma dowodów na to, że przyczyną śmierci 13-letniego psa była wadliwa szczepionka.

Napisał skargę do Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii, a ten przekazał sprawę Warszawskiej Izbie Lekarsko-Weterynaryjnej, a także przeprowadził kontrolę w zakładzie leczniczym, w którym pracował Andrzej Jędreas. Kontrola, która odbyła się w kwietniu, wykazała, oprócz błędów w prowadzeniu dokumentacji, między innymi, że w dniu wykonywania przez Andrzeja Jędreasa szczepień, w gabinecie nie było żadnej szczepionki przeciwko wściekliźnie.

Bogdan Liszewski ma wiele uwag do pracy weterynarza.

- Zauważyłem nieścisłości w dokumentacji . Nie zgadzają się nazwy i numery serii szczepionek podawanych innym psom przez Andrzeja Jędreasa. Dlaczego do tej pory lekarz nie wyjaśnił kwestii pochodzenia szczepionek? Czym tak naprawdę zaszczepił mojego psa? Może ta sprawa uświadomi ludziom, że weterynarze są po to, aby leczyć nasze zwierzęta, a nie zbijać kasę. Za najdrobniejszą usługę trzeba płacić. Skoro płacimy, wymagajmy - podsumowuje pan Bogdan.

Szczepionki z Giżycka

Andrzej Jędreas podchodzi bardzo spokojnie do zarzutów.

- Mam 45 lat doświadczenia w tym zawodzie. Zaszczepiłem tysiące psów, nigdy nikt mi niczego nie zarzucił. Zarzut pana Bogdana, że szczepiłem psy jedną igłą jest śmieszny. Te igły są bardzo cienkie, mają 0,8 mm. Czasami przy szczepieniu zginają się, kiedy tylko pies się ruszy. Nie nadają się do ponownego użycia. Zresztą nawet rzecznik nie porusza tej kwestii. Poza tym żadne szczepionki nie występują w tak dużych butelkach. Są to malutkie buteleczki, nie 100 ml - broni się weterynarz, którego odwiedzamy w domu.

Obecnie nigdzie nie pracuje. Kiedy pytam, skąd wziął szczepionki przeciwko wściekliźnie, nie daje jasnych odpowiedzi.

- Wyjaśniłem tę kwestię podczas przesłuchania w izbie lekarsko-weterynaryjnej - mówi tylko.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że podczas przesłuchania lekarz stwierdził, iż szczepionki otrzymał od przedstawiciela firmy z Giżycka, jednak przedstawiciel nie przedstawił się, a lekarz nie otrzymał faktury. W odpowiedzi na drugi zarzut, o niezaznaczenie nazwy i numeru serii podanej szczepionki w zaświadczeniu wydawanemu właścicielowi psa, pan Andrzej macha ręką.

- Teraz jest za dużo papierkowej roboty. Byłem lekarzem weterynarii z powołania. Lubiłem swoją pracę. Ale z roku na rok jest coraz gorzej. Ciągłe kontrole, nowe przepisy, kolejne dokumenty do wypełnienia. Lepiej kontrolować niż pracować. A ja pracowałem w terenie i nie zajmowałem się dokumentami - mówi.

Dwa zarzuty

Uważa natomiast, że Bogdan Liszewski się na niego uwziął.

- Mieszka sam, w lesie. Bez problemu jeździłem do niego szczepić psy. A mogłem odmówić. Zresztą nie szczepił ich regularnie. Nagle okazało się, że jestem wrogiem. Bo podałem złą szczepionkę staremu psu, który, gdyby był człowiekiem, miałby ponad 90 lat. Myślę, że pan Bogdan czyni mi wyrzuty ze złości, gdyż kiedyś nie chciałem mu wypisać recepty przez telefon. Od tego się zaczęło - mówi weterynarz.

Zaznacza, że z pokorą przyjmie karę.

- Nie wiem czy sprawa trafi do sądu. Dyplomu mi nie zabiorą, mogą zakazać uprawiania zawodu. I tak jestem na emeryturze, więc jest mi to obojętne, chociaż to przykre w taki sposób kończyć pracę. Ale może dadzą inną karę? Wszystko przyjmę, dożywocie, karę śmierci... - mówi z ironią. Jak twierdzi, nie ma sobie nic do zarzucenia.

Rzecznik odpowiedzialności zawodowej, dr Stanisław Tęsiorowski, postawił lekarzowi weterynarii, Andrzejowi Jędreasowi dwa zarzuty.

- Pan doktor nie przyznał się do tych zarzutów i złożył wyjaśnienia, które na obecnym etapie postępowania są weryfikowane. Od wyników tej weryfikacji uzależniona jest decyzja prowadzącego postępowanie wyjaśniające w sprawie ewentualnego skierowania do Okręgowego Sądu Lekarsko-Weterynaryjnego wniosku o ukaranie pana Jędreasa - informuje nas rzecznik.

Do sprawy wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki