Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z rakiem można wygrać. Marzenia Larysy Tsoy się spełniają

Larysa Tsoy
Larysa Tsoy
O tym, że jeszcze kiedyś stanie na scenie i zaśpiewa, bała się nawet pomarzyć. Lekarze po usunięciu złośliwego nowotworu nie dawali jej nadziei, że będzie mówić. Tymczasem, rok po ciężkiej operacji udowadnia, że z rakiem można wygrać i bierze udział w trzeciej edycji X-Factora

Jej się nie da nie polubić. Śmieje się całą sobą, ściska serdecznie i zaprasza do domu. Do stołu, na którym stoi świąteczne jeszcze ciasto, bo rozmawiamy dzień po Bożym Narodzeniu. I szybko wyrzuca z siebie, że przed chwilą odjechał Roberto Zucaro, z którym będzie śpiewała w Poznaniu, na sylwestrowej imprezie. I już cieszy się na myśl o tym występie. Larysa Tsoy jak zawsze wygląda fantastycznie. Makijaż, fryzura, czerwony manikiur. W zasadzie, gotowa, by wyjść na scenę i porwać publiczność. Czy komuś przyszłoby w tym momencie do głowy, patrząc na tę pełną werwy, radosną kobietę, że zmaga się z ciężką chorobą, która chciała jej zabrać to co tak bardzo kocha? Scenę.

- Ja się nie dam - zaciska rękę w pięść i grozi. Ja walczę.

Larysa Tsoy jest lwowianką z pochodzenia, ostrołęczanką z wyboru. Wokalistka przyjeżdżała do Polski na koncerty, w 1992 roku podjęła decyzję, że zostaje. Występuje od ponad 20 lat, z czego większość czasu w Polsce. Ukończyła Wyższą Szkołę Muzyczną we Lwowie (wydział wokalny), a także Lwowski Uniwersytet (handel zagraniczny). Ma dwie namiętności: wędkowanie (bierze udział w zawodach) i występy na żywo. Śpiewa w sześciu językach: polskim, ukraińskim, rosyjskim, gruzińskim, angielskim i francuskim. Można jej posłuchać na festynach, dancingach, studniówkach, imprezach firmowych.

Zobacz także: Trzymamy kciuki za Larysę Tsoy. Jak oceni ją Kuba Wojewódzki, Tatiana Okupnik i Czesław Mozil?

Koniec świata

Nieco ponad rok temu, 21 listopada, Larysa przeszła sześciogodzinną operację. Chirurdzy usunęli jej guza z podniebienia. Zdiagnozowany został jako złośliwy.

Dowiedziała się o nim przypadkiem. Ot, szczęście w nieszczęściu.

- W 2009 roku, gdy wracałam z koncertu z Ostrowi, miałam wypadek samochodem. Auto dachowało. Wśród obrażeń, były także te głowy, szyi. I jakiś czas potem na podniebieniu wyczułam "coś" - jak mały groszek. Nie przeszkadzał mi jednak specjalnie. Dopiero we wrześniu 2011 roku to miejsce stało się bolesne, czułam, że ten groszek urósł. Sądziłam, że to dolegliwości związane z wypadkiem, jednak nie mijały. Ale bałam się z tym iść do lekarza. Poszłam do dentysty, bo znajomi podpowiadali, że to problem stomatologiczny. Usunięcie zęba nic nie pomogło, guzek jeszcze urósł. Trafiłam do laryngologa, który dał mi skierowanie do kliniki chirurgii szczękowo-twarzowej. - Tam lekarze na początku podejrzewali torbiel, dużą, bo zajęta była już lewa strona podniebienia. I w sumie uspokoili mnie na chwilę, bo dowiedziałam się, że to można będzie usunąć przy znieczuleniu miejscowym, w zasadzie od ręki. A ja przecież miałam kilka dni później zaplanowany ważny koncert - w Warszawie w hotelu Hilton na Międzynarodowym Turnieju Tańca Cin-Cin. Lekarze obiecali jednak, że zrobią zabieg raz dwa i będę mogła wyjść. Chirurg, Bartek Szczodry, rozciął tę narośl, a ja, mimo znieczulenia, krzyczałam z bólu tak, że słyszał mnie chyba cały szpital. Okazało się, że to był żywy guz 4 cm × 4 cm × 1,5 cm, nie torbiel - opowiada.

Trzeba było pobrać wycinek do badania histopatologicznego i usunąć cały guz. Jak najszybciej.

Łzy w oczach chirurga

- Ale jeszcze odśpiewałam ten koncert w Hiltonie - śmieje się. Z szwami na podniebieniu i przy znieczuleniu. I był na nim ten mój chirurg. Fantastyczny, młody człowiek. On już wtedy znał wynik. Wiedział, że to nowotwór złośliwy, ale nie zdradził się ani słowem. Potem mi opowiadał, że miał łzy w oczach jak śpiewałam, bo wiedział co mi jest. I że wtedy, podczas zabiegu, gdy guza nacięli, poszły przerzuty do kości.
Następnego dnia po tym koncercie miałam zgłosić się do szpitala na Lidleya w Warszawie. Pani ordynator Danuta Samulczyk skierowała mnie na oddział i poleciła przygotować do operacji. I dopiero wówczas, gdy musiałam podpisać zgodę na zabieg, przeczytałam w dokumentach, co mi będą usuwać. Że to nowotwór złośliwy. Pierwsza moja myśl - ile mi jeszcze życia zostało. Zgodę na operację podpisałam, ale byłam załamana. Nie wiedziałam zupełnie co robić, miałam wątpliwości czy na pewno poddać się tej operacji. Moja teściowa zmarła na raka. Wiem czym jest choroba nowotworowa, ból nowotworowy… - dodaje cicho.
Larysa przyznaje, że na tę jedną, jedyną chwilę opuściła ją odwaga, poddała się.

- Nie chciałam, żeby moi bliscy musieli ze mną to przechodzić. Przychodziły mi różne myśli do głowy wtedy… - milknie.

Jednak rodzina i przyjaciele natychmiast zwarli szyki.

- Musisz walczyć, wyzdrowiejesz, nie wolno ci odpuścić - powtarzali Larysie i nie zostawiali jej ani na chwilę samej w chorobie.

Codziennie w szpitalu byli u niej Ewa i Piotr Krajewscy, projektanci mody, przyjaciele.

- Wyprowadzili mnie z tych czarnych myśli. Będę im wdzięczna za to do końca życia. Przychodzili do mnie i moi muzycy z Warszawy, przyjaciele wędkarze, znajomi, moja rodzina. Miałam komputer, Internet. Czytałam maile, wpisy na FB od znajomych "Laryska, nie załamuj się, to nie koniec".

21 listopada miała operację. Lekarze usunęli guz, podniebienie, górną szczękę, lewą kość policzkową, węzły chłonne i 2 mm strun głosowych.

Miałam nie śpiewać, nie mówić…

- Powiedzieli mi, że ja nie będę już ani mówić, ani śpiewać… - Larysie łamie się głos. - Pomyślałam, że dla mnie to koniec wszystkiego, mojego życia. Nie wiedziałam jak będę wyglądać po usunięciu tego wszystkiego, czy rozpoznam w lustrze swoją twarz, czy inni nie będą na mnie patrzeć ze wstrętem. Naoglądałam się jeszcze zdjęć ludzi w Internecie po takich operacjach. Byłam w rozsypce, ale serce podpowiadało, że nie mogę przecież zawieść tych wszystkich, którzy do mnie przyjeżdżali, często pokonując setki kilometrów. Mojej siostry Leny, synów, synowych, wnuków.

Tymczasem, jak sama przyznaje, trafiła na chirurgów o złotych rękach. Postanowili, mimo wcześniejszej, zupełnie innej decyzji, że cięcia będą od wewnątrz.

I pokazuje mi tylko dwie niewielkie, ledwo widoczne blizny na szyi.

Kiedy po ponad miesiącu wychodziła ze szpitala, nie mówiła. O tym, że jeszcze kiedykolwiek zaśpiewa, nawet bała się pomarzyć.

- Nikt, i ja sama też nie, nie przypuszczał, że wrócę na scenę, że będę znowu robić to, co tak kocham. A ja trzy miesiące po operacji zaśpiewałam po raz pierwszy - w domu.

- Przyjechali moi muzycy z Ostrowi Mazowieckiej, rozstawili sprzęt i mówią: śpiewaj. Nie chciałam, jeszcze się wszystko nie pogoiło dobrze, ale oni powtarzali: "będziesz śpiewać". I nagrali to jej pierwsze wykonanie: "You're my every_thing", które wrzuciła na swój profil na FB i zadedykowała wszystkim, którzy pomogli jej przetrwać te trudne chwile. "Rak - to nie wyrok" - dopisała.

Wiedziałam, że dam radę

- I wtedy już wiedziałam, że dam radę, na pewno.

Czeka ją jeszcze przeszczep podniebienia, wcześniej być może też chemioterapia, ale jest dobrej myśli.
Larysa wiele razy podczas naszej rozmowy powtarza, że dostała ogromne wsparcie i siłę do walki z chorobą od bliskich, ale byli też tacy, którzy długi czas nie odzywali się… ze strachu. - Nie umieli, nie wiedzieli co, jak mi powiedzieć. Przyzwyczajeni do mnie pełnej życia, optymistycznie nastawionej do świata. Pocieszać, czy mówić, nie przejmuj się. I ja to rozumiem. To są trudne, życiowe sytuacje.
Larysa cieszy się, że nie straciła swojej charakterystycznej, schrypniętej lekko barwy. Chociaż przyznaje, że na początku głos był matowy. Potem powoli, gdy rozśpie_wywała się coraz bardziej, mimo że bolało, wrócił ten mocny tembr.

- Śpiewanie to mój żywioł. Wprawdzie kalendarz mówi co innego, to ja czuję się bardzo młodo - śmieje się w głos. - To wszystko też dzięki młodym ludziom, z którymi przebywam.
Koncertuje, coraz więcej, ale uważa, by nie nadwyrężyć głosu.

X-Factor

Kiedy w 2009 roku rozmawialiśmy z Larysą, opowiadała nam, że jest bliska wydania własnej płyty. Była tuż przed spotkaniem z Jackiem Cyganem, który zgodził się napisać dla niej muzykę. Do wydania albumu ostatecznie nie doszło.

- Okazało się, że to bardzo droga sprawa. Ale może kiedyś jeszcze się uda. Pomysł na taką płytę mam - mówi, nie tracąc nadziei.

Niewykluczone, że to marzenie Larysy Tsoy się spełni. Główną nagrodą w programie X-Factor jest kontrakt na nagranie płyty. Larysa dostała zaproszenie od producentów programu do wzięcia udziału w castingu. Przeszła jego dwa etapy, te z udziałem specjalistów-muzyków. Przed nią kolejny etap - na Śląsku. W tym castingu będzie miała okazję zaśpiewać przed jurorami - gwiazdami - Kubą Wojewódzkim, Tatianą Okupnik i Czesławem Mozilem. Oni zdecydują, czy przejdzie dalej, do domu jurorskiego.

- Po co mi ten program? Swoją publiczność już przecież mam. Biorę w nim udział, bo jestem dowodem na to, że rak to nie wyrok, że trzeba walczyć o siebie, o swoje marzenia i że to nie są tylko puste hasła. Taką walkę z chorobą udaje się wygrać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki