Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sypniewo: Szokujące morderstwo. Krzysztof M. zabił, bo... chciał się napić

Redakcja
To morderstwo wstrząsnęło mieszkańcami Sypniewa i okolic. Pracowity, miły, kulturalny - mówią ci, którzy znają Krzysztofa M. I trudno im uwierzyć, że mógł z zimną krwią zamordować kolegę…

Edward N. miał 79 lat. Do głowy by mu na pewno nie przyszło, że jego życie w spokojnej wsi znajdzie tak krwawy finał. Zginął od uderzenia obuchem. Z ręki kompana od kieliszka. Sprawca jego śmierci, niespełna pięćdziesięcioletni Krzysztof M. otrzymał właśnie wyrok 15 lat pozbawienia wolności.
Krzysztof M. urodził się 6 grudnia 1964 roku w Przasnyszu. Taki mikołajkowy prezent dla rodziców. Ma pięciu braci i siostrę. Rodzice nie żyją. Nie utrzymuje kontaktu z dwoma synami, których po rozwodzie wychowywała matka. Skazany był kilkakrotnie za niepłacenie alimentów. Mieszkał w podprzasnyskiej wsi wraz z dwoma braćmi, w rodzinnym domu.
Do nauki nigdy nie lgnął, z opóźnieniem skończył podstawówkę, zimując w trzeciej i czwartej klasie. Na klasie ósmej zakończył edukację. Nigdy nie miał stałej pracy, za to od młodzieńczych lat pociąg do kieliszka. Imał się dorywczych robót, by żyć i pić.

Napędzali siły promilami

We wrześniu ubiegłego roku Krzysztof M. zatrudnił się do pomocy w gospodarstwie u Jana Ż. w Majkach-Tykiewkach, w gminie Sypniewo. Za pracę dostawał nocleg, wyżywienie i groszowe wynagrodzenie. Nie sprawiał kłopotów ani gospodarzowi, ani innym zatrudnionym w gospodarstwie pracownikom, którzy żartobliwie wołali na niego "Pała". Gospodarz w sądzie zapewniał, że był pracowity, a inni - że także kulturalny i miły w obejściu.
W bezpośrednim sąsiedztwie Jana Ż. mieszkał samotnie Edward N., rocznik 1934. Prawie natychmiast "zaprzyjaźnili się" z Krzysztofem, który pomagał Edwardowi w pracach gospodarczych. I opróżnianiu flaszek.
20 września ubiegłego roku Krzysztof M. od rana pracował w gospodarstwie. Około godz. 9.00 przyszedł Edward N. Dał Krzysztofowi pieniądze na alkohol. Ten nie zwlekając dosiadł roweru i popedałował do Sypniewa. Wrócił z półlitrówką. Rozpili we trzech, jeszcze z Władysławem W., drugim pracownikiem zatrudnionym w gospodarstwie Jana Ż. Po kolejnym kieliszku Edward N. wyjął z kieszeni zwitek banknotów. Niespecjalnie gruby, nieco ponad sześćset złotych, ale powiedział kompanom, że przy nim oni są dziady, bo nawet takiej forsy nie mają. Niespecjalnie ich to chyba dotknęło, bo wysączyli flaszkę i wrócili do roboty u sąsiada.
A Edward N. wraz z Janem Ż. wyjechali do Krasnosielca, bo Edward N. chciał zamówić okna i drzwi do domu.
W tym czasie Krzysztof M. pracowicie robił wykop pod fundamenty, wraz z innymi robotnikami. Siły napędzali promilami.
Gospodarze wrócili około południa. Jan Ż. zaprosił sąsiada na obiad i udał się do domu. Edward N. obiecał przyjść niebawem.

Nie zniósł kolejnej odmowy

O tej porze Krzysztof M. był już znacznie nadszarpnięty alkoholem. Po godzinie 13.00, w przerwie obiadowej, poszedł do domu Edwarda N. Zastał gospodarza przy stole w kuchni, pod oknem. Chciał pożyczyć pieniądze. Edward N. odmówił. Ale poczęstował wódką. Krzysztof M. nie odmówił. Zgodnie wypili razem. Dodało to wyraźnie odwagi Krzysztofowi M., bo ponowił swoją prośbę o pożyczkę. Edward N. znów odmówił. Wtedy Krzysztof M. zobaczył siekierę obok pieca. Kiedy trzeci raz spotkał się z odmową, uderzył Edwarda N. obuchem w głowę. Raz, a potem drugi. Tak stwierdzili biegli, choć Krzysztof M. starał się zaprzeczyć, że uderzył dwa razy.

Głowa starego człowieka opadła na stół. Krwawiła mocno. Krzysztof M. odstawił siekierę. Z kieszeni rannego wygrzebał zwitek banknotów. Wyszedł z domu i zawiązał skobel na drzwiach na sznurowadło. Tak zamykał je gospodarz. Chwiejną piechotą ruszył do Sypniewa. W sklepie kupił jedzenie i kolejne pół litra.
W tym czasie nieprzytomny Edward N. spadł z krzesła. A w domu Jana Ż. domownicy i robotnicy około godz. 14.00 zasiedli do obiadu. Gospodarz spytał o Krzysztofa M. Nikt go nie widział od jakiegoś czasu. Nie pojawił się przy stole także Edward N. Gospodarz zaczął wołać na obiad robotnika i sąsiada, szukać ich w obejściu. W pierwszej chwili zmyliło go sznurowadło na drzwiach. Myślał, że sąsiad jest gdzieś poza domem. Ale gdy podszedł bliżej stwierdził, że zawiązane jest inaczej niż zazwyczaj.
W kuchni znalazł Edwarda N. Ciężko oddychał. Jan Ż. wezwał karetkę. Po kilkunastu minutach nadjechały dwie. Lekarze udzielili rannemu pierwszej pomocy. Edward N. helikopterem został przetransportowany do Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie. Zmarł następnego dnia rano, wskutek śmiertelnych urazów głowy.

Krzysztofa M. policja zatrzymała w dniu zabójstwa o godz. 17.30 w Gąsewie. Był mocno pijany. Miał przy sobie 614 złotych. Podczas pierwszych przesłuchań przyznał się, że uderzył Edwarda N. toporkiem. I że zabrał mu pieniądze. Trzy miesiące później, podczas kolejnego przesłuchania, 7 marca 2012 roku, próbował się wycofać z pierwszych zeznań. Nie przyznał się do zabójstwa i rozboju. Stwierdził, że był u Edwarda N., który zaprosił go na wódkę. Doszło do sprzeczki i szarpaniny. I rzeczywiście uderzył go toporkiem. Nie pamięta gdzie, chyba w plecy. I tylko raz. Przyznał się, że wziął pieniądze. Na kwietniowym przesłuchaniu podtrzymał mniej więcej tę wersję, dodając, że wszystko zrobił pod silnym wpływem alkoholu. I niewiele z tego pamięta. Próbował też przekonać sąd, że pierwsze zeznania wymusili na nim policjanci obietnicą lżejszego wyroku. Sugerował, że ktoś inny musiał drugi raz uderzyć Edwarda N., ze śmiertelnym skutkiem. Dopiero na rozprawie głównej przyznał się do winy.

Wiedział co robi, biorąc do ręki siekierę...

Orzekając wyrok sąd dał wiarę biegłym lekarzom, Piotrowi Radomskiemu i Zbigniewowi Antoniukowi, którzy stwierdzili, że Edward N. otrzymał dwa ciosy w głowę, z których każdy był śmiertelny. Sad odrzucił zapewnienia Krzysztofa M., że uderzył tylko raz. Dał także wiarę świadkom, którzy widzieli, że Edward N. miał tego dnia pieniądze, a Krzysztof M. nie mógł po kilku dniach pracy zgromadzić jakichkolwiek oszczędności. Zatem znalezione przy nim pieniądze mogły pochodzić tylko z kieszeni denata, bo żadnego innego pochodzenia oskarżony udowodnić nie mógł.
Sąd nie dał też wiary, ze policjanci namówili oskarżonego do przyznania się do winy. Podpisał protokół z pierwszych zeznań bez żadnych uwag. Bez emocji uczestniczył w eksperymencie procesowym, szczegółowo odtwarzając zdarzenia z tamtego wrześniowego przedpołudnia.
Badania psychiatryczne nie stwierdziły u oskarżonego choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. Biegli rozpoznali natomiast stan nietrzeźwości. Uznali przy tym, że w momencie, gdy Krzysztof M. chwycił za siekierę miał "zachowaną zdolność rozpoznawania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem".
Biorąc to wszystko pod uwagę - a przy tym pozytywne opinie o Krzysztofie M. zeznających świadków - sad orzekł 15 lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny. Oskarżony będzie się odwoływał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki