Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz nie ma wątpliwości. Choroba Michała, to kara za grzech in vitro

sxc.hu
sxc.hu
Michał jest dzieckiem "próbówki". Dowiedział się o tym, gdy miał 14 lat. Od... księdza. Duchowny powiedział mu, że te wszystkie choroby na które cierpi, to kara Boża.

Chłopiec urodził się 15 lat temu. Jest dzieckiem "z probówki". O tym, że urodził się w wyniku zapłodnienia in vitro dowiedział się nie od swoich rodziców, ale… powiedział mu o tym ksiądz. W czasie kolędy, po tym jak chłopak wrócił do domu po dwutygodniowym pobycie w szpitalu.

- Chcieliśmy zamówić mszę św. w intencji zdrowia syna. Podzieliliśmy się tą myślą z księdzem. "Tu msza nie pomoże. To kara za to, że zrobiliście sobie dziecko w probówce" - powiedział nam ksiądz w obecności syna. I wyszedł.

Michał był w szoku. Żądał wyjaśnień. Miał ogromną pretensję do rodziców o to, że nie powiedzieli mu o tym wcześniej, że dowiedział się od kogoś obcego.

- A nie mieliśmy takiego zamiaru. Bo po co mu ta wiedza. Jest dla nas najukochańszym dzieckiem. Tylko poczętym w klinice, bo inaczej nam się nie udawało.

I tylko dziecka brak

Anna i Sławomir Michałowscy (nazwisko zmienione, prawdziwe do wiadomości redakcji) mieszkają w małej wsi, 10 km od Ostrołęki. Kiedy piętnaście lat temu na świat przyszedł Michał, we wsi szeroko komentowano te narodziny. Mówiło się o nich jak o cudzie. Syn Michałowskich urodził się po dwunastu latach ich małżeństwa. Kiedy już od dawna sąsiedzi snuli domysły, które z małżonków nie może mieć dzieci.

- Bardzo często, gdy byliśmy w kościele, czułam spojrzenia czy przypadkiem brzuch mi się nie zaokrąglił. Przez pierwszych kilka lat ciągle i rodzina, i znajomi dopytywali się na co jeszcze czekamy. Potem chyba zrozumieli, że nasze starania są po prostu bezowocne. Przestali więc pytać wprost, a zaczęli komentować za plecami - opowiada Anna.

I dodaje, że po sześciu latach podjęli z mężem decyzję, żeby skonsultować z lekarzem brak potomstwa.

- Mieliśmy wszystko. Na działce, którą dostaliśmy od rodziców zbudowaliśmy sobie dom, urządziliśmy go. Oboje pracowaliśmy. Ja w szkole, mąż w elektrowni. I tylko dziecka tak naprawdę brakowało nam do pełni szczęścia.
Ale dziecka nie było. Mimo że nie ustawaliśmy w staraniach.

Dodaje, że sami już zaczęli podejrzewać, że problem jest natury medycznej.

- Moja lekarka zaproponowała mi leczenie hormonami, bo okazało się, że mam problemy z owulacją, że mam puste cykle. Ale że nic to nie pomagało, podczas jednej z wizyt pokierowała mnie do lekarza z Białegostoku. - Może tam państwu pomogą.
I chyba wtedy po raz pierwszy, jak sobie przypominają, padło hasło in vitro. Wzdrygali się przed nim, bo wydawało im się to czymś okropnym, nawet nie nieetycznym, ale po prostu nieludzkim.

Matka od transferu

- Docierały do nas informacje, że w taki sposób można urodzić dziecko, ale te informacje były mocno napiętnowane. Przez kościół, ludzi… Czyli niewiele się od tego czasu do dziś zmieniło. Może tylko środowisko lekarzy inaczej do tego podchodzi i wcześniej kierują pary, które mają problemy z płodnością, do specjalistów w tej dziedzinie. A wtedy… To był dla nas bardzo trudny czas, decyzji. Informacji na ten temat było naprawdę niewiele. Co tu kryć. Sami, kiedy już zdecydowaliśmy się, po wielu badaniach, na in vitro, dopytywaliśmy lekarza, czy aby na pewno z dzieckiem będzie wszystko w porządku. Czy w związku z takim poczęciem jego ciało nie będzie zdeformowane, czy nie będzie miał jakiś wad genetycznych. Dziś już tych pytań byśmy nie zadali, dużo można znaleźć na ten temat w prasie, telewizji, w Internecie. Wtedy to było bardziej jak uprawianie czarnej magii.
Michałowskim udało się za trzecim razem. Dwie ciąże obumarły, z trzeciej urodził się Michał.

Bóg się upomniał?

Michał, gdy miał dziesięć lat, zachorował. Diagnoza była ciosem dla rodziny. Białaczka. Kilkumiesięczne pobyty w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, leczenie cytostatykami, czyli chemioterapia. Leczenie trwało ponad trzy lata. Czas do wykreślenia z kalendarza, do zapomnienia.

- Modliliśmy się, żeby wyzdrowiał. Prosiłam Boga, by mi go nie zabierał, tak długo przecież na niego czekaliśmy. Dzielnie znosił swoją chorobę. Pocieszał mnie, gdy widział, że płakałam. Nie martw się mamuś, jeszcze trochę i będziemy w domu - mówił po kolejnej chemioterapii. Wytrzymam - obiecywał.

I wytrzymał. Choroba ustąpiła. Michał był poddany jeszcze leczeniu podtrzymującemu. Włosy, które wypadły przy chemioterapii, odrosły. W dodatku kręcone - z czego sam się cieszył. Do szpitala do Warszawy jeszcze muszą regularnie wracać, na badania.

Zimą Michał złapał jakąś infekcję. Pogorszyła mu wyniki, rodzice znów drżeli o zdrowie chłopca. Dwa tygodnie leżał w szpitalu. Gdy wrócili do domu, był czas kolędy. Księdza, który do nich przyszedł z duszpasterską wizytą, zapytali o mszę św. Chcieli, by jak najszybciej została odprawiona - z intencją o zdrowie ich syna.
"Tu msza nie pomoże. To kara za to, że zrobiliście sobie dziecko w probówce" - powiedział nam ksiądz w obecności syna. I wyszedł.

Michał był w szoku. Żądał wyjaśnień od rodziców. Był rozgoryczony, powtarzał, że jest wybrykiem natury, że przez nich choruje. Nie raz w złości wykrzykiwał, że wołałby się nie urodzić, niż zostać wyprodukowanym. Kilka miesięcy później, podczas wakacji, uciekł z domu.

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym papierowym wydaniu TO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki