MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Badali kręgosłup flamastrem

Jarosław Sender
Kilka kresek narysowanych flamastrem, pięć minut w gabinecie i 19 zł z portfela - tyle podobno wystarczy, żeby zdiagnozować chory kręgosłup. Czy na pewno - przekona się o tym około 100 osób, które tydzień temu wzięły udział w badaniach kręgosłupa metodą topografii interferencyjnej i teraz czekają na wyniki. Ogłoszenie o badaniach znalazło się w lokalnej prasie, a zamieściła je firma z Tomaszowa Mazowieckiego.

Do naszej redakcji zadzwoniła pani Janina, która chciała zapisać się na owe diagnostyczne badania kręgosłupa. Postanowiła jednak sprawdzić co to za metoda i tak zaczęła szukać informacji w Internecie.

- Wpisałam w wyszukiwarce hasło "topografia interferencyjna" i od razu wyskoczyło mi kilka artykułów na ten temat - mówiła nam Czytelniczka. - Przeglądałam kolejne strony i okazało się, że to jedno wielkie oszustwo. Z tego, co się dowiedziałam, to te badania nic nie dają. Chodzi tylko o to, żeby wyłudzić od ludzi pieniądze - uważa pani Janina. Zadzwoniłam także do przychodni, w której badania miały się odbywać. Pani w rejestracji poinformowała mnie, że ona nic nie wie na ten temat. Wynajmują pomieszczenia firmie, która przeprowadza badania.

Wszystkie miejsca zajęte

Postanowiłam sprawdzić, jak wygląda to badanie. Zadzwoniłam w piątek rano pod jeden z numerów telefonów podanych w ogłoszeniu. Nikt nie odbierał. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale wciąż z tym samym skutkiem. W poniedziałek rano ponownie wybierałam numery z ogłoszenia. W końcu telefon odebrała kobieta, która poinformowała mnie, że wszystkie miejsca są już zajęte (badania miały być wykonywane przez dwa dni od godz. 9.00 do 18.00 - przyp. red.). Pani, z którą rozmawiałam, doradziła mi jednak, żebym nie rezygnowała. Często się zdarza, że pacjenci mimo rejestracji nie przychodzą na badanie i wtedy można za nich wejść. We wtorek rano udałam się do przychodni "Centrum". Na korytarzu, przed drzwiami jednego z gabinetów, tłoczyło się około 30 osób, w wieku od 40 do ponad 70 lat. Wszyscy czekali na badanie. Spodziewałam się typowych pogawędek, jak w każdej przychodni - o chorobach i dolegliwościach. A tu w najlepsze trwała dyskusja na temat tego, czy ludzie wykonujący badania to oszuści, czy też nie. Większość skłania
ła się ku oszustom, niestety.

To tylko 19 zł

Z gabinetu wyszedł mężczyzna, który przyznał, że właściwie po badaniu nie wie, czy coś mu dolega, czy nie. Bo nikt mu takiej informacji nie udzielił. A wyniki będą dopiero za miesiąc.

- No pięknie - powiedziała pani Teresa, która czekała w kolejce. - Pewnie za dwa dni wyjadą i tyle ich zobaczymy. Pieniądze tylko wezmą.

Na korytarzu ponownie wywiązała się burzliwa dyskusja.

- Mnie kiedyś tak oszukali - przyznała około sześćdziesięcioletnia pani. - W szpitalu robili takie badania, też mieli dosłać wyniki, ale do dziś nikt tych wyników nie zobaczył.

- I nie boi się pani, że znowu panią oszukają? - zapytałam.

- Oszukać mogą, ale i pomóc mogą - odpowiedziała kobieta.

- Przecież to tylko 19 zł - dodał mężczyzna z kolejki. - Najwyżej je stracimy.

- Bo to jest ich metoda - dodał starszy pan, który siedział obok mnie. - Nawet jeśli to oszustwo, to kto by się z nimi po sądach ciągał za 19 zł. Każdy machnie ręką i tyle.

Korytarzem przechodził jeden z lekarzy pracujących w przychodni, znajomy pani Teresy.

- I co pan doktor powie o tym badaniu? - zagadnęła. Lekarz wzruszył tylko ramionami. - Nie wiem co to za badanie - przyznał po chwili. - Przychodnia wynajmuje tylko pomieszczenia.

- Ale jeśli to jakieś krętactwo, to ludzie będą do pana przychodzić - powiedział mężczyzna obok mnie. Uwaga najwyraźniej trafiła do doktora, ponieważ zawrócił i wszedł do gabinetu, w którym wykonywano badania. Po chwili wyszedł uspokojony z karteczką, na której były dane firmy organizującej badania.

Pięć minut i po badaniu

Kolejka topniała dość szybko. Do gabinetu zapraszano po dwie osoby. Każda spędzała tam średnio ok. 5 minut. I badanie u każdego wyglądało tak samo.

- Kazali mi się rozebrać i stanąć przodem do ściany - opowiadał pan Henryk. - Potem jeździli mi czymś po plecach. Nagle coś błysnęło i kazali mi się ubrać.

Po godzinie wiedziałam, że niełatwo będzie się dostać do gabinetu. Wciąż przychodzili nowi pacjenci i mimo że badanie przebiegało błyskawiczne, na korytarzu cały czas stał tłum ludzi. Postanowiłam wrócić następnego dnia. W środę pacjentów było zdecydowanie mniej. Nie minęło 10 minut jak weszłyśmy z koleżanką do gabinetu. Zaprosił nas młody mężczyzna, około trzydziestoletni. Za biurkiem siedziała niewiele młodsza od niego dziewczyna.

- Rozbierzcie się panie do pasa w górę i zdejmijcie buty - poinstruował nas. Pani natomiast zażądała od nas dowodów osobistych.

- Ciężko się do państwa dostać - rzuciłam, patrząc na pana. Wydawał się bardziej komunikatywny. - Sporo osób zapisało się na to badanie.

Niestety, mało komunikatywnie kiwnął tylko głową.

- Wczoraj mieliście tłum - kontynuowałam. - Dzisiaj też się tyle osób zapisało? - dopytywałam.

- Jeszcze mam trochę osób - mruknął pan. - Niech pani stanie tutaj - wskazał miejsce pod ścianą, naprzeciwko biurka z aparaturą. Zerknęłam na jego ręce - trzymał w dłoni flamaster. Po chwili rysował już na moich plecach, pionowe kreski, wzdłuż kręgosłupa. Przy okazji z prędkością karabinu maszynowego pytał mnie: czy ma pani zawroty głowy, czy bolą panią łopatki, czy szumi pani w uszach, czy drętwieją pani kończyny, czy boli panią część lędźwiowa kręgosłupa albo miednica? I tak dalej. Pytania i odpowiedzi wisiały w powietrzu. Nikt nic nie notował.

Ćwiczyć, ale jak?

Później z aparatury, stojącej na biurku coś błysnęło i pan mi podziękował. Zaprosił do siebie koleżankę i powtórzył cały schemat.

- I co, będziemy żyć? - zapytałam żartobliwie, gdy już skończył.

- Aż do śmierci - mruknęła pani zza biurka.

- Wyniki będą do odebrania od 1 lipca w rejestracji - dodał szybko jej kolega. - Moim zdaniem jednak powinny panie ćwiczyć, przynajmniej pół godziny dziennie.

- Ćwiczyć? - zapytałam zdziwiona. - Ale jak? Z kręgosłupem nie ma żartów. Możemy sobie krzywdę same zrobić.

- Bez obaw - zapewnił mnie pan. - Razem z wynikami dostanie pani przykładowy zestaw ćwiczeń. Na pewno pomogą - dodał.

I podszedł do drzwi, sugerując, że nasz czas w gabinecie dobiegł końca. Na korytarzu zebrała się grupka ludzi. Kiedy wyszłyśmy, zaczęli nas wypytywać o szczegóły badania. Pan Stanisław z Ostrołęki zaczął mieć wątpliwości.

- Co tam wyjdzie na tym badaniu, jak ono trwa trzy minuty? - zastanawiał się. - To jakaś głupota.
- Bo my tak przyzwyczajeni jesteśmy, że jak nie siedzimy pół godziny u lekarza plotkując, to badanie nic warte - dodał pan w czerwonej koszuli. - Teraz jest nowoczesna technologia.

Zdiagnozują wybitni ortopedzi

Do dyskusji włączył się też pan Marian, który właśnie wyszedł z gabinetu.

- Jak na mój gust, to kiepska ta technologia. Z takiej odległości nie można zrobić porządnego prześwietlenia - powiedział.

Pan w czerwonej koszuli wszedł do gabinetu, po kilku minutach wrócił. Czekaliśmy na reakcję, ale tylko zerkał na nas.

- I jak? - zapytałam w końcu.

- Jak kosmonautę mnie prześwietlili. Chwila i dziękuję - burknął i poszedł.

- Powiedzieli mi, że oni nic na temat badań powiedzieć nie mogą, bo nie są lekarzami - dodał pan Henryk. - Zapewnili także, że diagnozować nas będą wybitni ortopedzi, znani w środowisku lekarskim.

Po badaniu każdy pacjent otrzymał karteczkę z potwierdzeniem, że za nie zapłacił. Na kartce znalazła się także data odbioru wyników. Pytanie tylko, czy 1 lipca będzie co odebrać w przychodni. Firma z Tomaszowa odwiedziła między innymi Piłę, Radzymin Podlaski, Siedlce, Poznań, Szczecin i Zamość. Pacjenci do dziś nie otrzymali żadnych wyników. Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielami firmy, ale żaden z podanych numerów komórkowych nie odpowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki