Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przasnysz. W szpitalu okaleczyli mi dziecko

Anna Suchcicka
Sławomir Tobojko walczy o zabezpieczenie finansowe swojego dziecka.
Sławomir Tobojko walczy o zabezpieczenie finansowe swojego dziecka. Fot. A. Suchcicka
Półroczna Magda ma niesprawną prawą rękę. Jej tata Sławomir Tobojka uważa, że winę za to ponosi przasnyski szpital. Ojciec żąda odszkodowania i dożywotniej renty dla córki.

- Nie chcę wojny, chcę tylko dojść prawdy. I samo przepraszam już nie wystarczy - mówi Sławomir Tobojka i oskarża przasnyski szpital o okaleczenie swojego dziecka.

Sławek i Mariola są małżeństwem od dwóch lat. Mieszkają we wsi Cięćk (gm. Myszyniec). Ich szczęściem i nieszczęściem zarazem są dzieci. Pierwsze zmarło w październiku 2008 roku, jeszcze w łonie matki. Drugie - córka Magda, ma obecnie sześć miesięcy i jest rehabilitowana w szpitalu w Dziekanowie Leśnym. Dziewczynka została okaleczona podczas porodu, ma uszkodzony nerw splotu barkowego i niesprawną prawą rączkę. Żeby choć częściowo odzyskać funkcje ręki, prawdopodobnie będzie musiała przejść kilka operacji. A z operacjami nie jest różowo, bo nie są refundowane przez NFZ i w dodatku nie wszystkie można wykonać w Polsce. Do tego im później się one odbędą, tym mniejsze są szanse na sprawną rękę.

To był koszmar a nie poród

Ciąża Marioli przebiegała bez problemów. Sam poród jednak był dla niej koszmarem. Tak przynajmniej zapamiętał go tata, który do tej pory analizuje każdą minutę rodzenia. I zastanawia się, w którym miejscu poszło coś nie tak.

- Poród był wywoływany tydzień po terminie. Nie poprzedziły go żadne badania. Lekarz nie zrobił nawet USG. A przez dwa tygodnie dziecko na pewno znacznie podrosło. Badano jedynie tętno dziecka. Żona dostała tylko szprycę na wywołanie bóli - relacjonuje mężczyzna.

I wspomina:
- 11 października 2009 roku był mglistym, zimnym dniem. Takim ze zgniłą pogodą. Mariola rodziła od godz. 8 do 17 z minutami. W silnych bólach - opowiada. - Położna coś przeczuwała i uprzedzała, że dziecko jest duże i będzie ciężko. Ale nie przypuszczaliśmy, że aż tak. Ufaliśmy doktorowi. Mieliśmy nadzieję, że gdyby pojawiły się jakieś przeciwwskazania do naturalnego porodu, to będzie cesarka. I nagle faktycznie zaczęło się coś dziać. Dziecko się zaklinowało. Szok. Panika. A doktor jakby nigdy nic. Walczyła tylko położna… - wspomina Sławomir Tobojka. Mówi, że każdą chwilę ma nadal przed oczami. - To była katastrofa. Nikomu nie życzyłbym takiego porodu - mówi.

Dziecko ciągnięto na siłę

Magda ważyła 3950 i mierzyła 61 cm. Dostała 9 punktów w skali Apgara. Początkowo nic nie wskazywało, że jest jakiś problem. Dziewczynka miała tylko sine przedramię. Lekarze podejrzewali złamania obojczyka, ale prześwietlenie taką możliwość wykluczyło. Rączka jednak wciąż pozostawała nieruchoma. Rodzice twierdzą, że nie wiedzieli co się dzieje z dzieckiem, bo mama była w bardzo złej kondycji psychicznej, a tata podczas obchodów był wypraszany z sali.

- To mnie dziwiło. Byłem przy porodzie, a nie mogę być przy badaniu dziecka? Może lekarze obawiali się trudnych pytań. Sam nie wiem - zastanawia się mężczyzna. Ze szpitalnej karty informacyjnej wynika, że przy porodzie zastosowano manewr Robersa, czyli obrócono dziecko.

- Ale moim zdaniem taki manewr nie został wykonany, przynajmniej ja go sobie nie przypominam. Dziecko było po prostu ciągnięte - twierdzi ojciec. I za wszystko obwinia lekarza obecnego przy porodzie. - Ja nie mówię, że ten lekarz jest zły. Opinię ma bardzo dobrą. I dlatego go wybraliśmy. Moja żona tak mu ufała, że mimo utraconej wcześniej ciąży, lekarza nie zmieniła. Ale w tym przypadku lekarza chyba zawiodła rutyna. Coś zaniedbał, albo był zmęczony. Gdyby zrobił cesarkę, nie byłoby żadnego problemu.

Niepotrzebnie ją katowaliśmy

Mariola z córką zostały wypisane ze szpitala po trzech dniach.
- W wypisie było tylko zalecenie, aby po tygodnu zgłosiłć się do poradni neurologicznej. O rehabilitacji nic tam nie było. Kazali nam tylko przez trzy miesiące podwiązywać rączkę do góry. Twierdzili, że po tym czasie wszystko wróci do normy i nawet nie poznamy, że coś było nie tak. Okazało się jednak, że wprowadzono nas w błąd i katowaliśmy dziecko zupełnie niepotrzebnie. To podpinanie spowodowało tylko podniesienie się barku. Dopiero w Dziekanowie powiedzieli nam, że znacznie lepiej byłoby gdyby rączka zwisała bezwładnie - denerwuje się Sławomir Tobojka.

I wciąż nie może zrozumieć, dlaczego pracownicy przasnyskiego szpitala go okłamali. Czemu nie powiedzieli, że sprawa jest poważna i że trzeba natychmiast szukać fachowej pomocy. Małżonkowie Tobojka sami musieli dociekać prawdy. Szukali w Internecie, jeździli po lekarzach…. W końcu doktor z Ostrołęki powiedział im "jedźcie do Dziekanowa, tu nic nie zwojujecie". Tak też zrobili. Rehabilitacja w Dziekanowie zaczęła się, gdy dziecko miało sześć tygodni. I dziewczynka zaczyna ruszać już rączką.

- Ale problem nadal jest z barkiem i z kośćmi w przegubie… Teraz musimy szukać ortopedy. Po prostu dramat za dramatem. A do Dziekanowa będziemy jeździć co najmniej do 18 roku życia Magdy - mówi Sławek.

Więcej na ten temat przeczytasz w najnowszym wydaniu Tygodnika Ostrołęckiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki