Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz kłamał - uznał sąd

Fot. A. Suchcicka
Marek Pawelczyk (świadek oskarżenia) i Grzegorz Samsel (pokrzywdzony, a zarazem oskarżyciel prywatny) nie kryli radości z wyroku
Marek Pawelczyk (świadek oskarżenia) i Grzegorz Samsel (pokrzywdzony, a zarazem oskarżyciel prywatny) nie kryli radości z wyroku Fot. A. Suchcicka
Proboszcz Krysiaków skazany za pobicie parafianina Grzegorza Samsela

Proszę wysoki sąd o uniewinnienie. Takiego zdarzenia nie było. Mogę przysięgać na Pana Boga - prosił 30 listopada ks. Stanisław D., były proboszcz parafii Krysiaki. - Winny - orzekł tydzień później sąd. Uzasadnienia wyroku ksiądz do końca nie wysłuchał. - Już usłyszałam co miałem usłyszeć. Kłamstwa sądu - powiedział wzburzony ksiądz i opuścił salę rozpraw.

Ta historia zaczęła się 2 lutego tego roku podczas usuwania kłódki i łańcucha blokujących przejście między plebanią a terenem kościoła (o buncie parafian pisaliśmy wielokrotnie w TO) w Krysiakach. Ksiądz miał wtedy chwycić łańcuch i rzucić nim celując w głowę rolnika z Krysiaków Grzegorza Samsela. Ksiądz Stanisław D. do winy nie przyznawał się od początku. - To było celowe uderzenie - twierdził z kolei rolnik. Pierwsza, ugodowa rozprawa, odbyła się w maju. - Czekałem na słowa przeprosin, ale się ich nie doczekałem - powiedział wówczas Grzegorz Samsel. Tym samym ruszyła lawina rozpraw w wydziale cywilnym ostrołęckiego Sądu Rejonowego. W czasie ich trwania zeznawały dziesiątki osób. Świadkowie obrony mówili, że zajścia nie widzieli, albo, że go nie było, a oskarżenia - że ksiądz Stanisław D. celowo uderzył łańcuchem Grzegorza Samsela.

Wyrok został ogłoszony 7 grudnia. Ale zanim to się stało, 30 listopada, zostały wygłoszone mowy oskarżenia i obrony.

Bluźnierstwo proboszcza

Stanisław Podmostko, adwokat Stanisława Samsela, podtrzymał zarzuty sformułowane w prywatnym akcie oskarżenia, dotyczące naruszenia nietykalności cielesnej Grzegorza Samsela.

- Czyn ten, umieszczony w rozdziale dotyczącym przestępstw przeciwko czci i nietykalności, jednoznacznie sugeruje, że każdy zamach polegający na naruszeniu nietykalności cielesnej jest jednocześnie zamachem wymierzonym w godność człowieka, co w tej sprawie ma niezwykle istotne znaczenie - mówił mecenas Podmostko. I dziwił się taktyce obrony, która, jak stwierdził "zmierzała nie tyle do wykazania, że zdarzenie nie zaistniało, ale, że szereg wskazanych osób zdarzenia takiego nie widziało". - Jestem zdumiony, ale i wdzięczny obrońcy za wykazanie umiaru, bo przecież równie dobrze mógłby powołać jeszcze setkę innych mieszkańców Krysiaków, Kadzidła, Ostrołęki, Paryża czy Nowego Jorku, które także zajścia nie widziały. Tylko co nam to wnosi do sprawy? Ponadto, niektóre z dowodów, zmierzające jakby do świadomego wybielania księdza, wykazują wewnętrzne sprzeczności. Prezentuje się wersje korzystne dla oskarżonego, nie bacząc, czy są one prawdziwe czy nie - mówił Podmostko.

Mecenasa szczególnie zdziwiło zachowanie samego oskarżonego.

- Rozumiem, że oskarżony broniąc się, może rozminąć się z prawdą, ale nie ma tym samym prawa do kłamstwa. W szczególności powinien powstrzymać się od świadomego pomawiania innych osób. A tak się stało, gdy oskarżony stwierdził, że 2 lutego Grzegorz Samsel był pijany. To pomówienie jest bardzo przykre, tym bardziej, że oskarżonego powinna obowiązywać norma "nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" - perorował oskarżyciel.

Moralności oskarżonego, która powinna wynikać z powołania, Stanisław Podmostko poświęcił wiele zdań.

- Ksiądz, duszpasterz, w literaturze przedmiotu, zwłaszcza teologii moralnej - nazywany jest Alter Christusem. Oznacza to, że powinien być dla swojej wspólnoty drugim Chrystusem, nie tylko duszpasterzem, ale także wzorem do naśladowania, obrazem Chrystusa, w którego wspólnota wierzy. W tym kontekście to, co uczynił ksiądz, jest wręcz bluźnierstwem, bo uderzył jako Alter Christus. W tym kontekście czyn ten ma szczególny charakter i musi być tak potraktowany. Księży bowiem powinien obowiązywać szczególnie wysoki standard moralny - mówił Podmostko. Zdaniem oskarżyciela wina ks. Stanisława D. nie powinna budzić wątpliwości.

- Stopień zawinienia i stopień społecznej szkodliwości czynu wymaga surowej kary - zawnioskował mecenas.

Ofiara fałszywego oskarżenia

Księdza Stanisława D. bronił Tomasz Damięcki. Stwierdził on, że oskarżenia opartego na domniemaniach nie potwierdził zebrany materiał dowodowy.

- Miałem wrażenie, że każdy świadek widział coś innego. Nikt nie potrafił logicznie i konsekwentnie opisać zaistniałych zdarzeń - mówił Damięcki. W jego opinii kluczowym dla sprawy powinno być zdanie samego pokrzywdzonego, w którym twierdzi on, że między księdzem, a parafianami trwa konflikt. - W tym kontekście oczywiste sprzeczności w relacjach świadków oskarżenia nie dziwią. Nie odzwierciedlają bowiem rzeczywistego przebiegu wydarzeń, ale wskazują na psychiczne, pełne wrogości nastawienie parafian do ks. Stanisława - uzasadniał obrońca. - Zresztą tamtego dnia, gdy ksiądz miał 400 osób przeciwko sobie, trzeba było by być niespełna rozumu, żeby dopuścić się do jakiegokolwiek działania, które mogłoby sprowokować agresję tego "stada wilków".

Zdaniem mecenasa Damięckiego, do zeznań oskarżenia sąd powinien podejść z dużą ostrożnością. - Materiał dowodowy nie daje podstaw, by stwierdzić, że do zdarzenia doszło. Sprawa od początku broni się sama, bo każdy ze świadków oskarżenia nie przyszedł do sądu z zamiarem mówienia prawdy, ale z zamiarem pozbycia się tego człowieka z parafii. Zeznania oskarżenia nie służą prawdzie. Czyn nie miał miejsca, bo gdyby zaistniał, to można byłoby szczegółowo odtworzyć jego przebieg. Czynu tego nie popełniono, a jeśli było jakieś draśnięcie, to nie było w tym umyślności, a art. 217 paragraf 1 kk przewiduje odpowiedzialność, ale tylko na zasadach umyślności. Przestępstwo więc nie zaistniało. Proszę o uniewinnienie. Ksiądz padł ofiarą fałszywego oskarżenia, obliczonego na inny cel - mówił mecenas. Obrońca odniósł się także do koncepcji Alter Christusa, którą wcześniej zaprezentował oskarżyciel. - Ksiądz w tej sprawie stał się Chrystusem, bo stał się obiektem złości, agresji, nienawiści i przestępstw pewnej grupy osób, która postrzega kościół nie w kwestiach wiary i tego co nosi w sercu, ale w kategoriach interpersonalnych - stwierdził.

Uderzył celowo

Sąd miał rozstrzygnąć, czy oskarżony Stanisław D. uderzył łańcuchem Grzegorza Samsela, czy też nie. - Wyjaśnienia oskarżonego są wątpliwe, bo gdyby przyjąć jego wersję, że tylko odrzucił łańcuch na drugą stronę furtki, to dlaczego rzucił tam, gdzie stali ludzie, przecież wiadomym było, że łańcuch może w kogoś trafić. Ponadto gdyby parafianie chcieli księdza świadomie oskarżyć, to mieli ku temu wiele innych okazji. Kolejnym, już ewidentnym kłamstwem księdza, jest twierdzenie, że pokrzywdzony był pijany. Oskarżony dostrzegł to, czego nie dostrzegł nikt inny, ani parafianie, ani obecni tam policjanci - uzasadniał wyrok sędzia Włodzimierz Bartczuk 7 grudnia.

W tym momencie ks. Stanisław D. opuścił salę rozpraw, głośno komentując, że sąd kłamie. Sędzia polecił to zaprotokołować i skomentował: - Ksiądz ulega emocjom. A jak bardzo impulsywną jest osobą, to było widać przed chwilą na sali rozpraw. Jest bezkrytyczny wobec siebie i nerwowy, a osoby sprawujące funkcje publiczne nie powinny takie być. Może gdyby ksiądz wysłuchał do końca uzasadnienia, naszłaby go chwila refleksji, że należy coś zmienić w swoim zachowaniu - mówił sędzia.

Za wiarygodną sąd uznał wersję pokrzywdzonego. Tym samym odrzucił twierdzenie oskarżonego, że uderzenie było wymysłem tylko jednej osoby. Co więcej, sąd uznał, że ksiądz chciał celowo uderzyć. - Oskarżony jest winny naruszenia nietykalności cielesnej Grzegorza Samsela - zawyrokował 7 grudnia sędzia Włodzimierz Bartczuk. I zasądził karę grzywny w wysokości 500 zł plus zwrot kosztów procesowych - 739 zł 20 groszy.

Grzywna jest najmniejszą z możliwych kar za naruszenie nietykalności cielesnej. Sędzia nie widział jednak potrzeby większej surowości. - Ksiądz już został ukarany przez władze duchowne karą suspensy, czyli najdotkliwszą karą jaką może być ukarany ksiądz. Co dalej? Czy ksiądz pójdzie do klasztoru, by przemyśleć swoje postępowanie i prosić o wybaczenie, czy będzie trwał w obecnym złym stanie? - Nie wiem. Wszystko w jego rękach. Sam musi doprowadzić do rozwiązania tej sytuacji. Kara finansowa nie jest duża, ale dla osoby, która będzie miała problemy ze znalezieniem pracy, może być dotkliwa - stwierdził sędzia. Wyrok jest nieprawomocny.

Kolejne rozprawy

Wyrok z 7 grudnia nie zamyka sądowych rozmów parafian z ich już byłym proboszczem. Na 11 grudnia została zapowiedziana kolejna sprawa. - Psami nas szczuł, aż w końcu zainteresowała się tym policja - opowiadają mieszkańcy Krysiaków. - Któregoś dnia szłam do kościoła podlewać kwiatki, bo nie było za bardzo komu. I nagle z plebanii wybiegł Stanisław D., otworzył bramę i zaczął nas szczuć psami. Bierz ją, bierz, krzyczał.... Bałyśmy się jak cholera. I na to wszystko najechała rowerem córka mojej sąsiadki. I ten pies rzucił się do niej... - wspominają kobiety. Nikomu nic się nie stało, ale z faktu szczucia ludzi psami ksiądz będzie musiał się wyspowiadać przed sądem.

I prawdopodobnie to też nie będzie ostatnia sprawa z udziałem księdza i mieszkańców Krysiaków. - My z nim przeżywamy wieczny horror. Skarży na nas gdzie może. Pisze donosy i wciąż wzywa policję. Teraz po piwku nikt w naszej wsi nie pojedzie, roboty na czarno nikt nie weźmie, z podatków każdy skrupulatnie się wylicza... - mówią parafianie, którzy coraz głośniej zastanawiają się, czy nie wybudować drugiej plebanii, bo z obecnej - ksiądz Stanisław, mimo nakazów z kurii, nadal wyprowadzić się nie chce. n

Anna Suchcicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki