Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciszej nad trumną

Jarosław Sender
Ciszej nad trumną

"Mam nadzieję, że spróbujecie wyjaśnić chociaż niektóre wątki ze sprawy, która bardzo mnie boli. W połowie sierpnia zmarła w makowskim szpitalu moja mama. Zmarła w piątek o godź. 22.00. W sobotę o 6.00 rano odebrałam telefon z zakładu pogrzebowego (znajdującego się tuż przy szpitalu). Kobieta poinformowała mnie o śmierci mamy i zaproponowała swoje usługi w pochówku. Powiedziała, że jak nie skorzystam z jej propozycji, to będę musiała czekać z załatwieniem wszystkich spraw do poniedziałku, bo prosektorium jest w soboty nieczynne. Poszłam do prosektorium - faktycznie było zamknięte. Udałam się do dyrektora szpitala, ale zostałam zbyta. Musiałam isć do domu pogrzebowego, z którego usług nie chciałam korzystać. Załatwienie formalności i odbiór ciała mojej mamy trwało zaledwie 20 minut - pani wykonała dwa telefony i wszystko załatwiła, ale pod warunkiem, że ciała nie wezmę do domu, tylko bedę trzymać w kaplicy zakładu. Zgodziłam się, bo nie miałam wyjścia. Nie wiem jak tak może być, dlaczego i u nas jest handel zmarłymi. Dlaczego nie powiadomił mnie o śmierci mamy szpital, tylko zakład pogrzebowy? No i dlaczego prosektorium pracuje tylko od 8.00 do 12.00, a w soboty i niedziele nie pracuje?" - napisała do nas Czytelniczka.

Nie podpisała się, niestety, i nie podała dokładnej daty śmierci mamy. Trudno więc cokolwiek wyjaśnić, tym bardziej, że tuż przy szpitalu znajdują się trzy zakłady pogrzebowe

- Nie sposób się odnieść do tak ogólnikowej informacji - powiedział nam dyrektor szpitala, Dariusz Hajdukiewicz. - Na pewno ta pani nie była u mnie z interwencją. Bardzo nagannym byłoby, gdyby została powiadomiona przez zakład pogrzebowy, nie przez szpital. Byłoby to ciężkie naruszenie zasad szpitalnych. Nie chce mi się wierzyć, że tak się stało. Nie pamiętam w ogóle od lat, żeby jakikolwiek taki przypadek miał miejsce. Nigdy nie trafiła do mnie podobna do tej skarga. O śmierci pacjentów w szpitalu rodzinę zawsze powiadamia ktoś z pracowników szpitala, przeważnie pielęgniarka. Od łódzkiej "afery skór" wszyscy pracownicy są uczuleni na to, by nie informować zakładów pogrzebowych.

Szpital z trumnami w tle

Ciszej nad trumną

Obok szpitala, tuż przy prosektorium, mieści się niepozorna budka z napisem "Trumny". To zakład Andrzeja Maickiego, nieczynny od jakiegoś czasu.

Po drugiej stronie szpitalnego parkingu, przy ul. Witosa, a właściwie na placu Zespołu Szkół druga niepozorna budka z takim samym napisem. To "filia" dużego domu pogrzebowego Drejków, który mieści się przy cmentarzu komunalnym. Lokalizacja punktu pogrzebowego na terenie szkoły budzi sporo kontrowersji.

Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko szpitala, jest okazały dom pogrzebowy Kazimierza Kordowskiego z dużą reklamą i dużym czarnym napisem "trumny" na dachu.

- Ten napis bardzo irytuje naszych pacjentów - twierdzi dyrektor szpitala Dariusz Hajdukiewicz. - Miałem wiele skarg na ten temat. Myślę, że lokalizacja trzech zakładów pogrzebowych, widocznych ze szpitalnych okien w ogóle nie wpływa krzepiąco na wrażliwszych chorych. Ale przecież nie szpital wydaje decyzje o lokalizacji. Z drugiej strony, może rodzinom jest wygodnie, w razie tragedii mieć na miejscu możliwość załatwienia pochówku. Próbowaliśmy swego czasu pozbyć się tych zakładów pogrzebowych z otoczenia szpitala, ale nie mamy formalnych możliwości - wszystkie zakłady oddzielone są od szpitala ulicą - więc nie wchodzą w teren szpitalny. Bardzo mnie jednak zabolało, gdy na jakiejś konferencji jeden z kolegów lekarzy skojarzył nasz szpital: znam Maków, to szpital otoczony zakładami pogrzebowymi. Choć wiem, że w każdym mieście szpitale są otoczone takimi zakładami.

Może, ale niekoniecznie z każdej strony. Rzeczywiście trochę trudno z nadzieją wjeżdżać do szpitala, wokół którego na każdym rogu reklamowane są trumny. Dosyć to koszmarne.

Wszystkie sumienia czyste

Szymon Drejka, jeden z braci, współwłaścicieli dużej firmy pogrzebowej zaprzecza, jakoby z jego zakładu ktoś dzwonił do naszej Czytelniczki.

- Nie mamy zwyczaju powiadamiać rodziny o zgonie bliskich, bo skąd mamy o tym wiedzieć. Szpital nas przecież nie powiadamia - zapewnia. - Zresztą u nas nie pracuje żadna kobieta. Po śmierci rodziców wraz z bratem prowadzimy firmę. Jeżeli ktoś umiera w piątek, a rodzina zgłosi się do nas w sobotę, chcąc przewieźć ciało do kaplicy, dzwonimy do któregoś z pracowników, pytamy, czy możliwe jest odebranie ciała. Jeżeli ich przełożony się zgodzi, przyjeżdżają i wydają ciało. Ale to się zdarza bardzo rzadko. Nie nagabujemy rodzin swoimi usługami. Mamy zbyt wiele zleceń - dwa zakłady pogrzebowe: w Makowie i Gołyminie. Wygraliśmy także przetarg na współpracę z prokuraturą, zajmujemy się transportem zwłok z wypadków śmiertelnych. Sprowadzamy także zwłoki z zagranicy. Mamy mnóstwo pracy - zapewnia jeszcze raz Drejka, sugerując, że być może to sprawa konkurencji.

Konkurencja mieści się kilkadziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie ulicy.

Jej właściciel, Kazimierz Kordowski, kategorycznie zaprzecza procedurze, na którą skarży się Czytelniczka.

- Nigdy takich rzeczy nie robiliśmy - mówi. - Ale wiem, że do podobnych sytuacji dochodzi. Kilka lat temu, po mojej interwencji u dyrekcji szpitala, zwolniono z prosektorium pracownika, który informował zakład Drejków o zgonach. Nieraz zresztą widzę, jak ich karawan podjeżdża pod szpital w soboty czy nawet w niedziele, choć prosektorium jest wtedy zamknięte. Honor nie pozwoliłby mi żerować na cudzym nieszczęściu, choć prowadzę takie, a nie inne usługi. Z nieszczęściem związane. Ale wymaga to dużego taktu i przyzwoitości.

Dyrektor Hajdukiewicz też uważa, ze szpital nie narusza ustawowych zasad.

- Od czasu łódzkiej "afery skór" szpitale mają absolutny zakaz współpracy z jakimikolwiek zakładami pogrzebowymi - mówi. - I my tego zakazu przestrzegamy. Prosektorium jest nieczynne w soboty i niedziele, bo po prostu w tych dniach i tak nie da się załatwić jakichkolwiek formalności w urzędach i w administracji szpitalnej. Bardzo rzadko, jeżeli rodzina ma uzasadnioną potrzebę, na jej prośbę wydajemy zwłoki - jeżeli pracownik prosektorium może w danym dniu przyjść do pracy. Są to jednak wyjątkowe przypadki.

Kilka tygodni temu zdarzyło się, że moja zastępczyni wydała zgodę na modlitwę w kaplicy prosektorium - tylko dlatego, że była to bliska osoba pracownika prosektorium. Nie na wydanie zwłok, chodziło tylko o różaniec. Pan Kordowski zauważył otwarte prosektorium w niedzielę i od razu miałem interwencję. No, ale jak można nie zrobić ustępstwa w przypadku pracowników. To ludzka sprawa, choć może nigdy więcej się na to nie zgodzimy.

Pan Kordowski miał pretensję o to, że wyraziliśmy zgodę na różaniec dla kogoś, kogo chował Maicki. Rzeczywiście, pan Maicki u mnie był - już po tej interwencji Kordowskiego - znowu prosił o różaniec w innym pogrzebie. Nie zgodziłem się, choć to Maicki kilka lat temu, jako jedyny z pogrzebowych przedsiębiorców, sfinansował budowę drogi do prosektorium, która była w takim stanie, że ludzie uszkadzali sobie samochody i szpital musiał płacić odszkodowania. Kiedyś, raz poprosiłem, już dawno temu, żeby pracownik w nocy otworzył prosektorium, by nasza pielęgniarka mogła popatrzeć na zmarłego męża. To też był ludzki odruch. Odnoszę wrażenie, że znów rozgrywa się wojna między zakładami pogrzebowymi, bo kiedyś już taka była, kosztem ZOZ-u. A ja na to nie pozwolę. Usługi pogrzebowe to biznes, w którym rządzą prawa rynku, jak wszędzie, ale szpital nie może być w to mieszany. n

Aldona Rusinek

PS. Jeżeli ktokolwiek miał podobne doświadczenia z zakładami pogrzebowymi czy ze szpitalem prosimy o kontakt z redakcją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki