MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Zienkiewicz: Całe życie mam dobre

Redakcja
Żochy, gm. Czerwin. Dżentelmen starej daty. Antoni Zienkiewicz z Żoch, 1 grudnia skończy 90 lat. Piękny wiek. Starszy Pan opowia o dawnych czasach i historii swojego życia

Antoni Zienkiewicz wita mnie w mundurze wojskowym. Jest kombatantem. Mieszka z żoną w Żochach, gm. Czerwin. Są razem od 66 lat.

- Tak się żyje pomalutku. Coraz gorzej jest… Człowiek stary, spracowany. - Janina Zienkie-wicz nie wstaje z łóżka od trzech tygodni. Uwięziły ją korzonki. A chciała tylko uprać bieliznę...

Antoni jest dla niej jak pielęgniarka: podaje leki, pociesza, trzyma za rękę. Ale też jak pomoc domowa: gotuje, pierze, sprząta, robi zakupy.
- Mam wspaniałego męża - chwali Janina. - Nikt by mnie tak nie obszedł. Dobrze nam ze sobą - podkreśla.

Antoni 1 grudnia skończy 90 lat, żona jest od niego o pięć lat młodsza. Oboje pochodzą z tej wsi. Byli sąsiadami.

Trzy miłości Antoniego

- Chodziłem do starszej siostry a ożeniłem się z młodszą. - Antoni patrzy na swoją Jasię. - Całe życie mam dobre - mówi po chwili zadumy. - Żonę wziąłem z zakochania i wciąż bardzo ją lubię. Nie kłóciliśmy się. Ludzie mówili: nie bierz żony ze wsi, bo będzie ci uciekać. Ani razu nie uciekła - śmieje się uroczy staruszek. Absolutnie nie wygląda na swoje 90 lat. Bardzo sprawnie porusza się po mieszkaniu. Częstuje herbatą, ciastkami i owocami. - Żeniłem się sześć razy z Jasią. - Podsuwa zdjęcia z jubileuszów, m.in. 25-, 50-, 60- i 65-lecia małżeństwa, medale za długoletnie pożycie małżeńskie, listy gratulacyjne. Cenne pamiątki.

- Piękne uroczystości za każdym razem były. I nierzadko huczne, nawet to stu osób bywało u nas. W garażu zrobiliśmy dużą salę na takie imprezy. Zawsze to my zapraszaliśmy dzieci, a tym razem one przygotowały dla nas niespodziankę. - Starszy pan wyjmuje z koperty zaproszenie na 1 grudnia. To dzień jego urodzin. Dziewięćdziesiątych. 1 grudnia, w kościele pw. Świętej Trójcy w Czerwinie, w południe odprawiona zostanie msza św. w jego intencji, potem rodzina spotka się na uroczystym obiedzie. Rodzina to największa miłość Antoniego.
Z błyskiem w oku opowiada o dzieciach. A potem płynnie przechodzi do swojej drugiej miłości: szkoły.

- Szkoła jest dla mnie wszystkim. W czasach mojej młodości wykształcenie nie było potrzebne, a i warunków do nauki na wsi nie było. A ja za wszelką cenę chciałem skończyć szkołę średnią. W Ostrołęce było technikum wieczorowe, trzyletnie, prowadził je dyrektor Mostył. Ukończyłem je, w Warszawie zdawałem egzaminy zawodowe. Na szkołę oddałbym każdy grosz. Jak pojawiły się dzieci, chciałem, aby zdobyły wykształcenie, by były lepsze ode mnie. Popychałem do studiowania, choć Jasia czasem mówiła, że to niepotrzebne.

Zienkiewiczowie mają czworo dzieci, 12 wnuków, 17 prawnuków.
- Mamy w rodzinie czterech lekarzy, sześcioro prawników, także sędziów, nauczycieli, wykładowców akademickich - wyliczają z dumą.

Trzecia miłość Antoniego to wojsko. Z dumą prezentuje mundur, z czterema gwiazdkami na pagonach. Kapitan (od 2007 roku). Na piersi kilka medali i odznaczeń pamiątkowych, m.in. medal więźniów politycznych. W czasie II wojny światowej był żołnierzem Armii Krajowej, wcześniej Związku Walki Zbrojnej (od lipca 1941 do końca wojny). Pseudonim "Cichy".

- Kilkaset metrów od naszego domu przebiegała granica radziecko-niemiecka. - Pokazuje przez kuchenne okno. - Ja byłem w przerzucie. Różne rzeczy przez granicę przenosiłem, potem byłem w oddziale u Filochowskiego "Sana".
W 1944 roku został ranny.

- To było pod Sokołowem. Miałem rany postrzałowe. Sanitariusz, który mnie opatrywał, kazał iść do Ruskich, do szpitala. Tak zrobiłem. Miałem ranę szyi, nie mówiłem, więc w drodze żołnierze radzieccy myśleli, że jestem Niemcem. Ale jedna pani mnie rozpoznała i puścili wolno. Byłem w szpitalu w Zambrowie, potem w Białymstoku. Tam chcieli mnie siłą wcielić do ruskiej armii i wysłać na front. Uciekłem wraz z dwoma Polakami. 5 kilometrów od domu zatrzymał mnie ruski patrol. Chcieli zabić. Nie wierzyli, że jestem stąd. Odpytywali, jakie tu są wsie i sprawdzali na mapie. W końcu puścili. Po drodze kamasze zdarłem.

Po sposobie, w jaki przekazuje wspomnienia wyraźnie widać, że wojna to bardzo ważny rozdział w życiu Antoniego. Spisał je na 200 kartkach. Nie zachowały się. Tak jak inne dokumenty z okresu wojny.
- Spaliłam je - bez wahania przyznaje Janina. - Nie chciałam, żeby go z ich powodu ciągali. Przeszedł swoje.

Mam czyste sumienie

W 1948 roku Antoni Zienkiewicz został aresztowany przez UB - za sympatyzowanie z Narodowymi Siłami Zbrojnymi.

- Najpierw siedziałem w więzieniu w Ostrołęce, potem 12 tygodni w Warszawie. Wydał mnie człowiek o pseudonimie "Komar" - do dziś nie wiem, kto to. Stanąłem przed sądem, dostałem wyrok więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Katowali mnie strasznie - mówi. - Bili łańcuchem owiniętym w rzemień, kolbą od nagana. - Pokazuje bliznę na głowie. - Ale nikogo nie wydałem. Mam czyste sumienie i odważnie patrzę ludziom w oczy - zaznacza.
W 1949 roku wpadł pod wóz konny - złamanie kręgosłupa w pięciu miejscach.

- Dwa razy po pół roku nosiłem gips, od szyi do bioder. Dzięki doktorowi Zielińskiemu się z tego wykaraskałem - mówi.

W 1947 roku przy domu otworzył warsztat kowalsko-ślusarski. Podtrzymał rodzinną tradycję: kowalem był jego ojciec, dziad i prawdopodobnie pradziad. Antoni prowadził swój warsztat przez 55 lat.

- Byłem dobrym podkuwaczem koni. Robiłem bryczki, sanie, wozy, kultywatory, inny sprzęt rolniczy. Miałem nowoczesny na te czasy sprzęt, po towar jeździłem do Warszawy - opowiada.

20 lat ze sztandarem

Gdy odłożył kowalski miech a gospodarkę przekazał synowi, znalazł sobie kolejne zajęcie. Jest członkiem pocztu sztandarowego w Światowym Związku Żołnierzy AK (koło Troszyn).
- Od 20 lat noszę sztandar AK. I będę to robił, póki sił starczy - deklaruje z determinacją. - Z tym sztandarem byłem we wszystkich miejscach, które w Polsce odwiedził papież Jan Paweł II.
Antoni jest w świetnej kondycji. Niejeden pięćdziesięciolatek mógłby mu sprawności pozazdrościć.
- Trochę schudł teraz - martwi się żona. - Trochę niedosłyszy. Ale z samochodu mógłby nie wysiadać.

Pan Antoni ma dwa samochody: citroëna na co dzień i mercedesa od święta. Nie jest "niedzielnym kierowcą". Bardzo lubi siedzieć za kółkiem.
- Jeszcze kilka lat temu trzy razy w tygodniu do lekarza do Warszawy mnie woził. - Janina poprawia się na poduszce.
- Kiedyś jeździłem rzadziej: bo drogie opłaty, naprawy, paliwo - sam siebie ograniczałem. Z perspektywy myślę sobie: po co mi to było? Na co oszczędzać u schyłku życia? Bez sensu. Więc dzisiaj wsiadam do auta za każdym razem kiedy jest potrzeba - zaznacza.

Dopytuję o używki.
- Koniaczku sobie czasem kieliszek wychylę - mówi. - A papierosy to mój najgorszy wróg - dodaje z przekonaniem.
- Ale w kawalerce trochę palił, tak dla fantazji - wtrąca Janina.
- Nie paliłem, tylko nosiłem przy sobie, żeby częstować - prostuje Antoni i opowiada, jak chodził do pewnego domu w Dąbkach, gdzie mieszkało pięć sióstr.
- Piękne to były dziewczyny. Ich ojcu dawałem papierosy, bo jak nie miałem, to chrząkał, że go niby kaszel łapie, i szybko wyganiał. A człowiek chciał na te piękne panny popatrzeć. - uśmiecha się na to wspomnienie i kończy wyprawę w przeszłość.
- Całe życie mam dobre… - podsumowuje refleksyjnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki